3/09/2017

Po "Powidokach"


Film widziałam grubo ponad miesiąc temu. Mam ostatnio sporo pracy związanej z promocją nowej książki. Napisanie notki o nim ciągle odkładałam więc na bok. Zbliża się spotkanie autorskie ze mną w bibliotece noszącej imię Władysława Strzemińskiego. Uznałam, że oto znak. Koniec odkładania. Przed Wami plusy i minusy Powidoków moim okiem.

Fot. Wiktoria Grzelak

Najlepsze okazały się zdjęcia, o malarskim charakterze. Cóż to byłby za film o plastyku z beznadziejnymi kadrami. Najbardziej podobały mi się lekko przygaszone kolory. Operator, Paweł Edelman, spisał się na medal, ale on dostał już wiele nagród, nominację do Oscara, więc czego innego mielibyśmy się po nim spodziewać ;)

Odpowiadał mi również jeszcze inaczej ujęty portret Strzemińskiego - bezkompromisowego artysty, nieugiętego wobec PRL-owskiej władzyZachowywał wierność swoim awangardowym przekonaniom w każdej sytuacji. Bogusław Linda świetnie przedstawił go też jako pełnego pasji naukowca, charyzmatycznego wykładowcę. Strzemiński nigdy nie żył w luksusach, ale po zwolnieniu z posady profesora Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych (powód: nie chciał mieć nic wspólnego z socrealizmem) bieda u niego aż piszczała. Mimo tego malarza nie kusiło przerwanie koszmaru swojej codzienności w zamian za popieranie komunistów. Historia chichotała w najlepsze, bo kto, jak nie on fascynował się rewolucją. Linda przekonująco odegrał złożoność i paradoksalność tej sytuacji. Położenie artysty wyrzucanego z instytucji, których był współzałożycielem. W łódzkim Muzeum Sztuki też przestał być mile widziany, w ogóle widziany, gdyż jego obrazzostały zdjęte ze ścian. 

Walkę o utrzymanie się zestawiono z fizycznym cierpieniem. Scena, w której niepełnosprawny malarz upada na dekorowanej przez siebie wystawie sklepu (innej pracy brak), razem z manekinami, ostro grała na emocjach. Wajda zresztą postawił w tym filmie na mocno naładowane symboliką akcenty. Z różnym powodzeniem, o czym napiszę dalej. 

Teraz muszę Wam się przyznać do mojej słabości do Lindy. Uwielbiam jego przerysowaną, charyzmatyczną grę aktorską. Kiedy ze Strzemińskiego wychodził szorstki w obyciu Franz Maurer, byłam wniebowzięta. Naprawdę. Jednak mają specyficzny, wspólny sznyt ci bohaterowie romantyczni, chociaż każdy z nich wyrażał siłę charakteru i dumę w innych okolicznościach. 

Fot. Wiktoria Grzelak

Przejdźmy do mniej romantycznego związku Strzemińskiego z Katarzyną Kobro. Początkowo podobno bardzo się kochali. Razem żyli i tworzyli. Tajemnicą poliszynela jest to, że gdy w ich związku działo się już źle, Strzemiński bił żonę. A Andrzej Wajda o tym ani mru mruWykoncypował zaś scenę, że po pogrzebie Kobro, na którym nie chciała widzieć swojego jakże kochającego męża, on farbuje kwiaty pod kolor jej oczu. Kuśtykając o kulach zmierza na grób żony. Czy muszę pisać, jak gruba jest to przesada? Ckliwość aż biła po oczach. Brrr.

Uważam, że w filmie szczerze powinny być przedstawione różne strony osobowości malarza, te ciemne również. One dodałyby prawdy jego wizerunkowi. Taki pod tytułem „Kryształowy Strzemiński” nie wychodzi głównemu bohaterowi na dobre, a wypada koślawo, zanadto go upraszczając

Konflikt między małżonkami był wcześniej zarysowany w fabule, tak, ale  łagodną linią. Akcja dzieje się po ich rozstaniu. Kobro jest  poważnie chora, więc niby nie powinno dziwić wid
za, jak mało miejsca zostało jej poświęcone. Moja znajoma nazwała ten zabieg „nogami Kobro”: „Jedyna scena, gdzie widać Kobro w całym filmie, to wizyta Niki w szpitalu, widać tam jej matki martwe nogi. Wydaję mi się, że Kobro zasłużyła na nieco więcej uwagi”. Ano, zasłużyła, bez wątpienia. Co prawda filmowa Nika wtrąciła kilka zdań o matce. Śledziłam, jak z klasą zwiedza Salę Neoplastyczną w Muzeum Sztuki, jeszcze przed jej likwidacją i trafia na dzieła obojga rodziców. Zabrała rzeźby autorstwa Kobro z ich domu. Ale to by było chyba na tyle. 

Tak naprawdę rzeźbiarka z mężem wzajemnie wpływali na swoją twórczość. Wspólnie pracowali nad teoriami artystycznymi. Cały laur za te teorie spadł w pewnej chwili na Strzemińskiego. Zasługi Kobro są zauważane i podkreślane od krótkiego czasu. W filmie była obecna i nie było jej zarazem. 

Oplotkuję już całą rodzinę. Odtwórczyni roli wspomnianej Niki znacznie bardziej pasowałaby do odtwarzania roli Pinokia. Tyle życia i naturalności miała jej gra. 

Bardzo brakowało mi także pokazania, że wysiłek Strzemińskiego nie poszedł na marne. Jego 
zakazane dzieła znów wiszą w muzeach. Książka na temat widzenia, ze słynnymi wykładami, przepisywana przez studentów w tajemnicy, została ostatnio wznowiona. Docenia się go więc i jako praktyka, i  teoretyka sztuki. Na dobre zagościł na kartach jej historii. Twórcy filmu mogli dać znać widzom chociażby w napisach końcowych, że wierność wyznawanym zasadom artystycznym koniec końców wygrała. Tym bardziej, żz takim zacięciem ją pokazali.

Wyszłam z seansu ze sporym niedosytem. Może spodziewałam się Bóg wie czego? Podsumuję dyplomatycznie, że Wajda nakręcił znacznie lepsze filmy. 


***
Razem z Organizatorami zapraszam Was, żebyście spędzili piątkowy wieczór ze mną we wspomnianej bibliotece :)


Jego bohaterem będzie nie tylko Moc granatu, ale i moje wcześniejsze powieści, w których sztuka też ma sporo do powiedzenia. Szczegóły:  https://www.facebook.com/events/408819546136823.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Marta Motyl