5/18/2015

"KochAna" w Krakowie


Po podróży miasto przywitało mnie uśmiechniętymi przewodniczkami.

Fot. Kinga Madeja

Obok mnie Kinga Madeja i Ada Lipiarz z Sekcji Psychodietetyki KNP Pragma, studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego, pasjonatki psychologii, główne organizatorki wydarzenia:


W poniedziałek w muzeach można co najwyżej pocałować klamki, więc wybrałyśmy się na spacer. Zrelaksowałyśmy się przy kawie w „Relaksie”. Każde krzesło jest tam z innej parafii, a na ścianie na parterze wisi kolaż z ilustracji wyciętych z PRL-owskich magazynów. Parę lat temu po mojej wizycie w klubie Kitsch runęły schody. Kinga obawiała się, co się stanie ze schodami w jej ulubionym miejscu, bo wydają się dość niestabilne. 
Gdzie spacerowałyśmy? Zaskoczę Was, bo po rynku i nad Wisłą, ale w Krakowie trzeba tam spacerować, nie ma mowy, żeby tam nie spacerować i ja się z tym zupełnie zgadzam. Pogoda sprzyjała.


Gdy przewodniczki podrzuciły temat marzeń sennych i surrealizmu, już zapanowała psychoatmosfera. Na barce, w towarzystwie pizzy, dyskutowałyśmy m.in. o hipnozie. Tzn. pizza nie raczyła włączyć się w dyskusję. Akcja nie działa się na barce „Basia”, z którą Ada wiąże liczne wspomnienia, a na innej, o dumnej nazwie „Pod Wawelem”. Trajkotałyśmy, słońce grzało w policzki, a we włosach hulał wiatr. Było więc naprawdę romantycznie. Uromantycznione poszłyśmy na Planty. Później dziewczyny odstawiły mnie do hotelu. Umówiłyśmy się po 18:00 i  pojechałyśmy na Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ. Zbliżał się gwóźdź programu i stresowałam się, że mnie przygwoździ. 

KochAna już czekała.

Fot. Aleksandra Hofman

Publiczność też.

Fot. Aleksandra Hofman

Prowadzące i prelegentka w pełnej gotowości.

Fot. Aleksandra Hofman

Stres się ulotnił, "bo nie ludzie słowa, ale słowa ludzi niosą". Na prelekcji opowiadałam m.in. o paranoicznym odchudzaniu i w jaki sposób sprawianie cierpienia ciału jest powiązane z dogłębnym cierpieniem psychicznym. Nie sądziłam, że tak silnie się wzruszę, ale w pewnym momencie zaczął łamać mi się głos. A połamanego głosu nikt w gips nie wsadza, chociaż istniało ryzyko, że rozwyję się jak syrena pogotowia. Opanowałam niebezpieczeństwo, opanowując się. Opowieść przeplatałam cytatami z książki, w tym z zakończenia. 

Fot. Aleksandra Hofman

Poprosiłam, by ci, którzy nie znają całości, a chcą mieć niespodziankę, zatkali uszy. Teraz proszę, by zamknęli oczy. I już jestem poważna, bo poniższy  fragment jest dla mnie szczególny. Stał się zarodkiem powieści, chociaż wylądował na ostatniej stronie. Odnosi się nie tylko do bohaterki, ale do każdej osoby, która odkrywa swoją dwoistość.

„ – Ano, jesteś ważna (Ana to personifikacja anoreksji, przyp. MM). Pokazałaś mi głębię mojego ja. Odsłoniłaś kurtynę i zajrzałyśmy za kulisy. Chciałam krzyczeć, patrząc na to, co tam zobaczyłam. Wciąż we mnie jesteś. Zawsze byłaś? Odkryłam cię podczas odchudzania. Ujawniłaś się jako Ana, ale czy jesteś TYLKO Aną? Mnie jest z tobą dobrze, chociaż zdarzają się kryzysy, jak w każdym związku. Razem spędzamy święta, weekendy… Każdy dzień od tylu lat. Ciebie znam najlepiej, a ty najlepiej znasz mnie. Wzajemnie się uzupełniamy. Jesteśmy dla siebie bólem i pocieszeniem, zagładą i ratunkiem, bezsensem i nadzieją, bezsennością i snem, systemem i anarchistycznym buntem wymierzonym przeciwko niemu. Jesteśmy nienawiścią i miłością. Nie ufam ci do końca, bo kiedyś mnie zabijesz. Jesteśmy wobec siebie w porządku nawet w tym aspekcie. Wiesz… Nasza miłość jest trudna, ja jestem nieprzewidywalna. Zobaczymy, jak się to wszystko ułoży, Ano. Kto wie, może będziemy świętować twój powrót? Na razie nic nie mogę ci obiecać. Jestem przewrotna? Sama mnie tego nauczyłaś”. 

Fot. Aleksandra Hofman

Fot. Aleksandra Hofman

Prowadzące i uczestnicy zadawali mi interesujące pytania, np. czy nie bałam się przyznać, że temat zaburzeń odżywiania jest związany z moim życiem, czy wejście w takie choroby wiąże się z przełomowym wydarzeniem, czy istnieją typy osobowości szczególnie podatne na anoreksję i bulimię, jak traktować bliskich nimi dotkniętych, czy według mnie terapia zawsze jest odpowiednim rozwiązaniem. Cieszę się, że wyszłam spod klosza do czytelników. Podjęliśmy wiele wątków, które zajmują i ich, i mnie. Nie umiem nazwać tego uczucia inaczej niż "wzajemne poruszenie". Jestem za nie wdzięczna. Prawdą jest, że publiczne mówienie dodaje niesamowitej energii. Później jest się nią naładowanym niczym dopiero co wyprodukowana bateria. 

Po dyskusji dostałam bukiet frezji, one zawsze pachną wiosną.

Fot. Aleksandra Hofman


Następnie pokierowałyśmy się na Kazimierz. Dołączyła do nas Ola, dobrze zapowiadająca się i bardzo sympatyczna fotografka. Razem z tymi, którzy rozsiedli się przed lokalami, oddychałyśmy ciepłym powietrzem jasnej nocy. Próbowałyśmy wyłowić słowa z ogólnego gwaru. W uszy wpadało też pobrzękiwanie gitary. Po 21:00 tylko w niewielu miejscach chcieli nas nakarmić, za to wszędzie chcieli nas napoić. Zza rogatki nadeszła pomoc w postaci nowego przewodnika. Chwiał się, ale niezachwianie przekonywał nas, że jest znawcą kulinariów: 
- Gdzie wy chcecie iść, dziewczyny?! Błagam! Jakbyście zobaczyły ich kuchnię - skrzywił się jak Magda Gessler na widok karalucha - to byście tam nie poszły! Ja widziałem i nie idźcie tam! - panikował dalej, jakby nasze żołądki były jego żołądkiem. - Idźcie TU. Zaufajcie mi, pracowałem po knajpach. 
Wylądowałyśmy w restauracji, której ani nie obrzydzał, ani nie polecał i wcinałyśmy znakomite sałatki. Podejrzewam, że uszy trzęsły mi się jak królikowi. Po ścianie piął się bluszcz. Czekałam, aż wylecą z niego ćmy, ale nic z tego. Jedynie mała muszka potrząsała przezroczystymi skrzydełkami.

Na zakończenie cudownego dnia.

Fot. Kinga Madeja

Drinki wyglądały i smakowały tak samo wspaniale. 

Żeby było trochę sztuki, nie tylko kolory drinków, dzieło ze ściany hotelu. I mój cień gratis.

Fot. MM

Pobyt był na tyle udany, że nawet taksówkarz, który odwoził nas we wtorek rano na dworzec, był przystojny. I dobrze się z nim plotkowało. Miałam trochę czasu do odjazdu, więc tradycyjnie należało wypić kawę. Nie wiem, czemu taką radość sprawia oglądanie własnego imienia na styropianowym kubku....

Fot. Kinga Madeja

Fot. Ada Lipiarz

...ale zaczęłyśmy to rozważać na tyle bujnie, że spóźniłabym się na pociąg. Poza tym w mojej kawie pływał biały łabędź. Taki malutki.

Fot. MM

Jeszcze raz bardzo dziękuję organizatorkom i uczestnikom spotkania za tak wspaniałe przyjęcie, przepływ myśli i emocji. Dziewczyny włożyły całe serca, żeby wszystko się udało i żebym dobrze się czuła. Kraków zawsze miło mi się kojarzył, ale teraz kojarzy mi się jeszcze milej i mogę słodzić, póki starczy cukru.

Fot. MM

4 komentarze:

  1. Bardzo, bardzo podobała mi się Twoja książka i mam nadzieję, że niedługo pojawisz się też we Wrocławiu! Może jakaś współpraca z tutejszym CZO (http://www.centrumzaburzenodzywiania.pl/)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i cieszę się z Twojej opinii! Wrocław - czemu nie, jestem otwarta na propozycje, o ile takie będą :)

      Usuń
  2. Marto, serdecznie gratuluję! Widać, że spotkanie było bardzo udane, a Ty wygladałaś olśniewająco! Tak trzymaj! Pozdrawiam słonecznie z - bardzo upalnego dziś - Limassolu! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu, dziękuję Ci za te komplementy i za wsparcie :) Słoneczne pozdrowienia przydadzą mi się w ciut zimnym dniu, a i ja pozdrawiam!

      Usuń

Copyright © Marta Motyl