5/17/2015

Podróż z Myszą i Pończoszanką


Pociągami najeździłam się co niemiara. Dworzec Łódź Fabryczna poznałam wzdłuż i wszerz. W okresie licealnym i na początku studiów keczup z monstrualnych hamburgerów nie raz, nie dwa lądował mało malowniczą plamą na najnowszych dżinsach. Wierzyłam w taką wróżbę, że jeżeli rano zobaczę jednego z dworcowych tubylców, któremu nadałam wdzięczny przydomek „Landryn” („Landryn! Lepkie twe ciało/Landryn! Słodki twój zapach” – śpiewały, nomen omen, Brudne Dzieci Sida), to przez cały dzień będę miała szczęście. I sprawdzała się. Kiedy dworzec został zamknięty na czas remontu, ułożyłam uroczyste pożegnanie. Niedawno na jego ogrodzeniu wypatrzyłam napis: „ŁKS gotuje pomidorową na grzybach”.

Poniżej: tak to wygląda, ale jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie (podobno).

Fot. MM

Później najczęściej bywałam na dworcu Łódź Widzew. Obecnie, żeby przejść z poczekalni na peron, podąża się gęsiego przez zaczarowaną zagrodę, zagrodzoną żółtymi barierkami. A czego nie mija się po drodze! Są dowcipni panowie w żarówiastych kamizelkach, koparki, ciężarówki, proch i pył, bo tam też trwa remont. Teraz rzadko jeżdżę pociągami, ale jak już mam okazję, obserwuję ludzi. Poniżej: notatki sprzed tygodnia, z podróży do Krakowa.

Dworzec Łódź Widzew. Policjanci jadą incognito, ale ujawniają się, gdy jeden mówi przez telefon: „Panie komisarzu, gratulujemy awansu”. Ledwo kupuję kawę, lecą do bufetu, a ja czuję się jak trendsetterka. Złota myśl kobiety w płaszczu w kropki: „Wszędzie jest pięknie, gdzie nie ma ludzi”. Wydaje się hippiską w tym płaszczu, dzwonach, w chustce na głowie, z opaską z okularów przeciwsłonecznych. Jest po czterdziestce, na pewno. Ściska książkę w czarnej okładce. Nie zauważyłam tytułu, ale w czarnych okładkach zwykle są kryminały. Niewidomy mężczyzna przyznaje się jej, że jego żona czasami idzie bardzo wcześnie do pracy i nie może go nigdzie odprowadzić. Mówi to lekko i naturalnie, bez cienia skargi. Dalej nie słucham, bo idę warować na peronie. Staję przy kratach. Pociąg wjeżdża na peron.

Fragment Lokomotywy Tuwima z ilustracją Jana Marcina Szancera. Źródło

Kiedy wchodzę do przedziału, na moim miejscu leży dziewczyna w szarej bluzie, włosy w mysim odcieniu blond. Na moim miejscu leży więc mysz! Nie będę jej budzić, bo boję się pisku, więc siadam naprzeciwko. Zazdroszczę czerwonej róży. Pierwsza stacja: Tomaszów. Wydaje mi się dość mroczny. Posępne chmury, czaszka na murze, w głowie odtwarzam piosenkę Ewy Demarczyk. Wpisuje się w klimat.



Nie mówcie, że wszyscy jedziecie z nami? Mysz musi się ruszyć. Oddaje mi miejsce. Triumfalnie kładę na nim zeszyt z kotem. Dosiada się gadatliwa dziewczyna, która też ma kota, a nawet całe stado, na torbie z laptopem. Jej kolano puszcza do mnie oczko: akurat w tym miejscu podarły się rajstopy. Jest jeszcze Pani Solarka i poważna studentka w okularach. Tylko, że paznokcie ma niepoważne, seledynowe. Podejrzewam taki układ sił: Pończoszanka będzie ze mną. Nie mylę się. Kiedy częstuje wszystkich winogronami, zachęca mnie, żebym wzięła dużo. A sama bierze się za pisanie na laptopie. Pani Solarka zagłębia się w lekturę, Mysz również. Ja i Seledynowe Paznokcie jak te sieroty, nic nie robimy. Dobra, coś tam jednak robimy, ona zajmuje się trzymaniem torby na kolanach (skórzanej, poprzecieranej listonoszki), a ja wpatruję się w okno, w pola, lasy i krowy, które próbuję liczyć.  Pola są żółte jak na załączonym obrazku, tylko bez takich rusałek.

Fot. Rebeca Cygnus. Źródło

Mysz odgradza się ode mnie płócienną torbą z jeżem. Chwila moment i już odkłada książkę, i kima według swojego zwyczaju. Róża więdnie, aż przykro patrzeć. Wyciągam baton z musli. Pończoszanka życzy mi „smacznego”, drugi raz potwierdzając, że jest po mojej stronie. Jest chuda, ma włosy ścięte na pazia, czarną sukienkę przed kolana z białą krawatką i ze złotymi guzikami. Patrzę na jej żylaste ręce, gdy przerzuca notatki. W oko wpada mi nazwisko Iwaszkiewicza. A baton poucza: „Myśl pozytywnie, żyj pozytywnie, a świat odpowie ci tym samym”. Uwielbiam batony, gdzie wszystko jest ze sobą posklejane; nie wiadomo co, z czym i jak.

Mysz, ten potarganiec jeden, dalej śpi. Znów mijamy krówska wylegujące się na polu. Pończoszanka stuka na laptopie z wyjątkowym zacięciem  i nie bierze ode mnie gumy do żucia, którą ją częstuję. Jest  mi trochę przykro, chciałam się odwdzięczyć za winogrona. Pani Solarka ma głębokie i szkliste spojrzenie. Z nią i z Pończoszanką rozmawiam kilkanaście minut przed przyjazdem na stację Kraków Główny. Tematem wiodącym są tanie loty, a później Anglicy, którzy chcą się wyszaleć na weekendach w Polsce. Jeszcze się nie wyszaleli? Od lat się o tym mówi. Później przerzucamy się na Polaków, którzy zagranicą też chcą się wyszaleć. Dochodzimy do wniosku, że na urlopach ludzie szaleją i wysiadamy.

Relacja z Krakowa będzie w kolejnej notce. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Marta Motyl