Przed obejrzeniem wystawy moją uwagę przyciągnął spot, który ją promował. Przemawiał do wyobraźni, przekazywał i potęgował nastrój prac.
„A co będzie
na miejscu!”, przebierałam nogami, licząc na cuda wianki w aranżacji przestrzeni muzealnej i wykorzystanie technologii.
Pokazywane w Muzeum Narodowym prace należą do prywatnego
kolekcjonera, Jerzego Leskowicza. W przeciwieństwie do innego pasjonata dzieł
sztuki japońskiej, Feliksa „Mangghi” Jasieńskiego, mało kto o nim słyszał spoza wąskiego kręgu wtajemniczonych. Jaki
zbiór ujawnił i użyczył szerokiej publiczności? Wydarzenie rosło w moich oczach
i pączkowało wraz z ciekawością. Nie mogłam tej wystawy przegapić, pojechałam
więc na nią się pogapić.
Niedobrze jest na wejściu oczekiwać Bóg wie czego.
Niedobrze.
Prace pogrupowano w najprostszy, najgrzeczniejszy z możliwych
sposobów. Lubię tematyczne gry i zabawy, a tu na prowadzenie wyszły geografia i chronologia. Wystawa ma przypominać podróż przez kolejne regiony Japonii,
prezentowane na grafikach w kolejnych salach. Równocześnie prace uporządkowane są według cykli. Krok za krokiem odbiorca przesuwa się
również w czasie, od XVIII do XIX wieku. Posłusznie, wszak posłuszeństwo jest
cenione w tamtejszym społeczeństwie i nie tylko w nim, przemierzałam góry, lądy, morza. Wszystko, co tylko da się przemierzyć.
U. Hiroshige, Stacja Tsumago |
U. Hiroshige, Most Suidobashi i Dolina Surugadai |
U. Hiroshige, Rzeki na drodze Tōkaidō: widok rzeki Ōi
|
Zawijałam do
portów i miast, przyglądając się mrówczej krzątaninie w scenach rodzajowych. Kołowrotowi codzienności i hucznemu świętowaniu.
Scenom w słońcu, zmierzchu, deszczu, śniegu. Wiele z nich przywodziło mi na myśl pejzaże romantyczne, z właściwym im podkreślaniem kruchości człowieka wobec sił natury.
K. Hokusai, Fujimigahara w prowincji Owari |
U. Hiroshige, Sintoistyczne święto w chramie Atsuta |
Scenom w słońcu, zmierzchu, deszczu, śniegu. Wiele z nich przywodziło mi na myśl pejzaże romantyczne, z właściwym im podkreślaniem kruchości człowieka wobec sił natury.
K. Elsen, Nojiri, widok mostu nad rzeką Ina |
Walory edukacyjne ekspozycji doceniłam w pełni. Stała się świetną okazją do poznania japońskich krajobrazów i zwyczajów widzianych okiem artystów. A jeśli przy nich jesteśmy, pozwólcie na dygresję. Otóż w XIX w., po wyjściu Japonii z samoizolacji, kompozycją drzeworytów czy sposobem kładzenia na nich plam koloru inspirowali się impresjoniści i postimpresjoniści. Wśród nich modne było kolekcjonowanie nie tylko ukiyo-e, ale i przedmiotów rodem z Japonii. Koniec dygresji :)
C. Monet, Pani Monet w stroju japońskim, źródło |
Zwiedzając, przyzwyczaiłam się do formuły grafik. Dało się zauważyć co i rusz powielane elementy, schematy kompozycyjne i barwne. Przeważały drzeworyty w podobnych formatach. W większości zaprezentowano je w identycznych, drewnianych ramach. Często w jednym rzędzie, w
równych odstępach, co na dłuższą metę sprawiało niestety wrażenie monotonii.
Przestrzeń, w której wiszą dzieła, ma zapewne oddać ducha
japońskiej kultury. Jednak nie przystaje do idei tytułowej podróży. Ona bądź co bądź
wymaga wyjścia z domu. Wraz z innymi zwiedzającymi przebywałam zaś we wnętrzach
stylizowanych na japońskie mieszkanie. Dominowały biel i ciemny brąz drewna.
Drzeworyty w większych formatach lub specjalnie powiększone na potrzeby
wystawy umiejscowiono na ściankach działowych, ozdobionych charakterystycznymi
kratownicami. Wraz z nielicznymi gablotami ożywiają one ekspozycję. Stanowią nawiązanie do ruchomych ekranów w japońskim domu, które służą
do podziału przestrzeni, także jako przesuwane drzwi. Kiedy pracowałam nad tekstem, internet podpowiedział mi, że ekrany te nazywają się shōji. Dzielą
się na kilka typów. Tym z wystawy najbliżej jest do tsuitate,
czyli do wolno stojących ścian działowych właśnie. Jeśli w Podróży do
Edo chodzi o podróż odbywaną w domu palcem o mapie, wówczas zwracam honor.
Lubię dynamiczne budowanie przestrzeni, w której prezentowane są dzieła. Nie mówię, że niespodzianka ma czyhać za każdym muzealnym rogiem. Jednak zwykle wypatruję smaczków w architekturze ekspozycji. Jestem ciekawa multimedialnych rozwiązań. Uwierzyłam, że nowocześnie zorganizowana wystawa,
ba! wystawa na poziomie, powinna grać i
trąbić, a widz ma po niej pląsać. Być zaangażowany w odbiór prac różnymi zmysłami i sposobami. Przyzwyczaiłam się do tych zabiegów, więc i tym razem na nie liczyłam.
W trakcie Podróży do Edo osłupiałam na widok prostoty. Warszawskie Muzeum Narodowe dotąd kojarzyło mi się z zaznaczaniem fragmentów ekspozycji odmiennymi kolorami ścian. A tu? Neutralność, wręcz asceza. Jednak w nich w pełni rozkwitały
kolory grafik. Takie postępowanie jest więc uzasadnione. Doszłam do
wniosku, że podkreśla ono również różnicę między sztuką, w ogóle kulturą
zachodnią a tradycyjną kulturą japońską. W pierwszej na piedestale stawia się głośną wyjątkowość.
Druga łączy cichą pokorę z wrażliwością. Podczas oglądania prac w uszach miałam
delikatne dźwięki muzyki. One też miały za zadanie podkreślać ich charakter.
Z drugiej strony, zauważyłam następną niekonsekwencję. Oddanie właściwego Krajowi Kwitnącej Wiśni upodobania do minimalizmu i przejrzystości nie licowało z nagromadzeniem, nad-gromadzeniem dzieł, które od początku mi przeszkadzało.
Postanowiłam więc łowić pośród nich własne perełki. Poszukiwałam w ukiyo-e poetyckiego i absurdalnego wymiaru.
Dwie kompozycje szczególnie mnie urzekły i zdumiały. Pierwszej blisko jest do - stosując zachodnią terminologię - abstrakcji, drugiej do surrealizmu. Poza tym spodobały mi się ich tytuły.
Y. Gakutei, Sierp księżyca, wstęga shide i paproć |
U. Toyohiro, Homar jako statek skarbów takarabune |
Niestrudzenie szukałam jednak kolejnych wrażeń.
„Gdzie są gejsze? Nie
ma gejsz?”. W końcu się znalazły, na sali ra zem z innymi portretami kobiet i aktorów przebranych za kobiety. Wizerunków nie było co niemiara tak jak krajobrazów. Poza tym przydałyby się elementy strojów w gablotach.
K. Utamaro, Kobiety nocą w zajeździe |
K. Utamaro, Yamauba trzymająca kasztany i Kintaro |
Dalej kręciłam nosem, ponieważ nigdzie
nie
uświadczyłam grafik erotycznych (shunga). Nie chodzi tylko o to, że od dawna chciałam je zobaczyć
na żywo, a ponadto liczyłam na inspirację
do prozy ;) Były one bardzo popularnymi ukiyo-e, bez nich kolekcja wydawała
mi się niepełna.
Według mnie najciekawszym elementem
wystawy jest pomieszczenie, w którym pomysłowo przedstawiono, jak powstają ukiyo-e. Na jednej ze ścian to samo dzieło, powielone w wielu kopiach, stopniowo nabierało kolorów.
Na innych wyświetlana była animacja oddająca cały proces i film z artystą przy pracy. W gablotach rozłożono pokolorowane w różnych miejscach drewniane płyty, z których wykonywano odbitki, wraz z tymi odbitkami i same barwniki.
Nie dało się obojętnie ominąć jakże egzotycznego stroju z epoki.
Wszystkie te atrakcje zaktywizowały mnie po usypiającej podróży. Być może po wyjściu z ciemniejszych pomieszczeń, pobudziła mnie także jasność tego. Tak czy inaczej, poczułam się usatysfakcjonowana wymownością tej części ekspozycji. Bawiła i uczyła, a jakże.
Na innych wyświetlana była animacja oddająca cały proces i film z artystą przy pracy. W gablotach rozłożono pokolorowane w różnych miejscach drewniane płyty, z których wykonywano odbitki, wraz z tymi odbitkami i same barwniki.
Nie dało się obojętnie ominąć jakże egzotycznego stroju z epoki.
Wszystkie te atrakcje zaktywizowały mnie po usypiającej podróży. Być może po wyjściu z ciemniejszych pomieszczeń, pobudziła mnie także jasność tego. Tak czy inaczej, poczułam się usatysfakcjonowana wymownością tej części ekspozycji. Bawiła i uczyła, a jakże.
Wystawę polecam nade wszystko tym, którym nie przeszkodzi nadmiar prac, bo kochają ukiyo-e do utraty tchu, tym, którym bliżej jest do stanu zen niż mnie i tym, którzy pragną się wyciszyć.
Być może moje podsycone oczekiwania okazały się tej miary, że w pełni zaspokoiłby je tylko wodospad na środku jednego z pomieszczeń. Ewentualnie most przerzucony nad oczkiem wodnym w holu.
A już na poważnie, mimo wszelkich uwag powyżej cieszę się, że miałam okazję zobaczyć te grafiki. Dzielenie się swoimi nabytkami z muzeum jest wspaniałym etapem w karierze każdego kolekcjonera. Szczytem, kolekcjonerskim Fudżi. Po cichu liczę na podobne inicjatywy, oczywiście w interesujących i inspirujących aranżacjach ;)
Wszystkie fotografie ilustrujące tekst są mojego autorstwa.
P.S. Zapraszam do zapoznania się z innym wpisem dotyczącym warszawskiego muzeum - Pastelowe Narodowe. Kto ma ochotę obejrzeć drzeworyty w rosyjskim wydaniu, temu służę wpisem Łubok.
Być może moje podsycone oczekiwania okazały się tej miary, że w pełni zaspokoiłby je tylko wodospad na środku jednego z pomieszczeń. Ewentualnie most przerzucony nad oczkiem wodnym w holu.
A już na poważnie, mimo wszelkich uwag powyżej cieszę się, że miałam okazję zobaczyć te grafiki. Dzielenie się swoimi nabytkami z muzeum jest wspaniałym etapem w karierze każdego kolekcjonera. Szczytem, kolekcjonerskim Fudżi. Po cichu liczę na podobne inicjatywy, oczywiście w interesujących i inspirujących aranżacjach ;)
Wszystkie fotografie ilustrujące tekst są mojego autorstwa.
P.S. Zapraszam do zapoznania się z innym wpisem dotyczącym warszawskiego muzeum - Pastelowe Narodowe. Kto ma ochotę obejrzeć drzeworyty w rosyjskim wydaniu, temu służę wpisem Łubok.
Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie, aż człowiekowi chce się pisać! Wątek tej wystawy wykorzystałam także później w powieści "Kolekcjonerka", więc zaliczam jej odwiedziny do całkiem owocnych :).
OdpowiedzUsuńDziękuję i cieszę się, że się Pani spodobał. Jeżeli ma Pani ochotę na więcej "japońszczyzny", na blogu dostępny jest taki wpis: http://martamotyl.blogspot.com/2019/04/wyawianie-z-niepamieci-cz-2-perwersyjna.html Pozdrawiam również :).
OdpowiedzUsuń