Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam z Piotrem Pasiewiczem i jego plastycznymi szarlatanami. Zdjęcia,
którymi zilustrowałam poniższy tekst, wykonał artysta.
W mieście znajdują się miejsca, które oddychały płucami lokatorów i odbijały echem ich głosy. Kiedy oni je opuścili, te przestrzenie nie stały się martwe.
Teraz prowadzą inny tryb życia. Są niezależne od człowieka, ale żywią się pozostałościami jego obecności. Ślady po dawnych mieszkańcach wyzwalają poczucie braku.
Zdewastowane pokoje i rupiecie przemawiają nowymi, przejmującymi głosami. Przekazują dramat tego, co porzucone, rozbite i nie do uratowania, a zarazem zrezygnowaną zgodę na „wyrok”. Wejdźcie za mną do środka...
...a przekonacie się, w jaki sposób Pasiewicz sprawił, że zrujnowane pomieszczenia zostały powtórnie zasiedlone i zyskały inny wyraz. Linie, jakie malował w nich sprayem, opadały i wznosiły się w dynamicznym ciągu.
Za ich pomocą artysta uzyskiwał abstrakcyjne i biomorficzne kształty. Łączył je ze sobą w ornamenty i zdobił nimi ściany. Dzięki jego działaniu pełne ekspresji formy przeżywały zwariowane przygody. Kolejne kształty dołączały do nich prosto z tekturowych pudeł.
Twórca pobudził je do wzmożonego oddziaływania. Cichy pustostan zamieniał w ożywiony pełnostan. Plastyczna
społeczność zagarniała coraz więcej miejsca.
Dołączyłam do niej i wpadłam w jej szalony rytm.
Zmęczyłam się, ale ona nie
chciała wypuścić z objęć ani mnie, ani mojej wyobraźni. Uciekłam i wdrapałam
się tam, gdzie nie mogła mnie dosięgnąć.
Z bezpiecznej wysokości i odległości obserwowałam, co będzie działo się dalej.
Tymczasem rozwibrowani lokatorzy
zajęli kolejny pokój.
Część rozgościła się na
kanapie. Zawołali mnie i poprosili, żebym dołączyła do nich. Niegrzecznie byłoby im odmówić. Wykorzystali
moją naiwność i przetestowali na mnie działanie zatrutego napoju.
KONIEC
Morał: Warto poświęcać się dla sztuki. Nie sztuką jest się napić.
Dawno temu - pamiętam - też włóczyłem się po takich zrujnowanych pustostanach z aparatem w ręku. Bardzo dawno temu...
OdpowiedzUsuńJa też bardzo lubię "zwiedzanie" takich przestrzeni. Są intrygujące! Z ostatniej wycieczki zabrałam pamiątkę: pudełko po papierosach o nazwie George Sand. Przyda się do kolażu :)
UsuńCiekawie zrobione wnetrze ,ale najbardziej mi się nasz Motylek podoba ,ciekawe jak wleciał na ten piec :)
OdpowiedzUsuńHop! i już byłam :)
UsuńFaktycznie, te malowidła zdają się tańczyć, a puste wnętrza zaczynają tętnić życiem :) . Marto - odbiegając od tematu notki - bardzo Ci do twarzy w kręconych włosach :). Pozdrawiam! Miłego tygodnia!
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy ich taniec to salsa, czy boogie-woogie, ale jest interesujący. Miłego tygodnia i Tobie!
Usuń