12/09/2013

Skręt kiszek a bycie swag


Dzisiaj poszerzałam horyzonty i ćwiczyłam elokwencję z grudniowym „Glamour”. Przebrnęłam przez kilka stron reklam i zrobiłam rundkę po najmodniejszych miejscach stolicy. Oprowadzał mnie oryginalny egzemplarz torebki Louis Vuitton. Autorka artykułu fotografowała go w każdym punkcie, jaki z nim odwiedziła. Gościł m.in. w atelier Gosi Baczyńskiej, podczas „małego shoppingu” na Mysiej 3, na wykładzie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Proszę! Nie należy powierzchownie oceniać stylistek i rozpowiadać, że pasjonują je wyłącznie trendy. Szkoda, że nie dowiedziałam się, o czym był wykład. Najważniejsze, że MSN jest modnym miejscem i należy w nim bywać (ul. Emilii Plater 51). Jak ci się nie spodoba, fundnij sobie coś dobrego na pocieszenie – „20:30. Chwila wytchnienia w restauracji…” (M. Siniło, Stacja Warszawa, s. 32)

Ciekawe, czy w menu mieli najmodniejsze banany (źródło

Za najlepszy tekst numeru uznałam odpowiedź Dawida Wolińskiego na list czytelniczki, która marzy o prowadzeniu życia jak gwiazda. Rozumie je jako „(…) fajne ciuchy, bywanie w modnych miejscach” i ubolewa: „nie mam na to kasy”. Swoją wiadomość kończy dramatycznie: „Co robić?”. Nadawczyni jest bystra. Trafnie wywnioskowała, że ubieranie się u znanych projektantów oraz odwiedzanie określonych lokali dla wielu ludzi  wyznacza wartość i miejsce w społecznej hierarchii. Kobieta pojęła lekcje konsumpcjonizmu, których regularnie udzielają jej firmy i media. Odrabianie prac domowych zadanych przez tych nauczycieli wymaga pokaźnej sumy na koncie. Czytelniczka zauważa, że w takim świecie brak pieniędzy uniemożliwia jej szczęście i spełnienie. Nie dziwię się jej poglądom, bo kolejne pokolenia kształtują je w sobie od najmłodszych lat. Otrzymują je jako gratis do niektórych zabawek (znów wspomnę lalkę, która uwielbia róż). Później jest już tylko gorzej, bo przedmioty pożądane przez starszaków znajdują się na wyższej półce cenowej.
 
Jak stać się zabawką  w rękach mody? (źródło)

Wolińskiemu nie podoba się sposób myślenia autorki listu. Jego zdaniem lepiej zostać docenionym za swoje osiągnięcia, niż być znanym z tego, że jest się znanym. Ten fragment wypowiedzi powinien wylądować na okładce. Tylko czy redakcja by się zgodziła? Czy to byłoby zgodne z jej linią programową? Dalej projektant przytacza budujący przykład: „W Rosji jest takie określenie na dziewczyny, które mają ciśnienie, żeby żyć jak gwiazda. Mówi się na nie kriewetki. Woliński wyjaśnia, że kriewetki najpierw zbierają pieniądze na wyjście do modnej restauracji. Kelnerów proszą o koktajl z krewetek i siedzą nad nim cały dzień. 


„Wszyscy dookoła myślą, że to jakieś milionerki, skoro od rana do nocy biesiadują w drogiej knajpie. Podoba ci się ten pomysł? To zacznij oszczędzać” (użyte przeze mnie cytaty pochodzą z artykułu Krewetka w szpilkach, s. 54). Nie spodziewałam się, że znajdę w „Glamour” tak ironiczną poradę. Kilkanaście stron wcześniej odbywałam przecież wycieczki z torebką. Być może podobne wypowiedzi, jak Wolińskiego, mają przełamać „ciężar gatunkowy” innych artykułów i pokazać: „Nam wcale nie chodzi o zakupy”. Podobał mi się np. tekst o przyjaźniach, które bywają silniejsze, niż rodzinne więzi. Opowiadał o tym, co prawdziwe, a nie wykreowane. Znam takie sytuacje  z własnego życia, z historii przyjaciół ;) oraz dalszych znajomych. Niestety, większość artykułów w „Glamour” powiela schematy obecne we wszystkich czasopismach tego typu. Ich myśl przewodnią stanowi: „Masz być piękna, zadbana, stylowa, a my zaprezentujemy ci, w jaki sposób to osiągnąć”. Terminarz ze znudzoną modelką na okładce, szczuplutką i w kapeluszu z szerokim rondem będzie mi przypominał, żebym w każdym dniu 2014 roku zachowywała klasę.
 
Gdzie tam kobiecie z kalendarza do prawdziwej królowej kapeluszy! (źródło)

Po co sięgam po takie magazyny, skoro za moment je krytykuję? Chcę być na bieżąco i wiedzieć, co dzieje się w popkulturze, modzie, kim są idole. Chętnie czytam wywiady. Ciekawią mnie pomysły na sesje zdjęciowe. Profesjonalne fotografie fascynują i inspirują. Lubię ładne rzeczy, dobre jedzenie, miejsca z klimatem. To nie oznacza, że tworzę obrazy innych osób i siebie na podstawie wyglądania, kupowania i bywania. Czasopisma podobne do „Glamour” stylizują ludzi na konsumenckie potwory, dla których te sprawy są najważniejsze. Antidotum na taką konwencję jest świadomość, że magazyny lifestylowe często wkręcają w wir chybionych koncepcji na interesujące życie. Dzięki nim napędzają przemysł odzieżowy i kosmetyczny, a przy okazji kompleksy, zazdrość, chorobliwą perfekcję w dbaniu o urodę. Rzadko wspomina się w nich o innych pasjach, niż modeling, aktorstwo i śpiew. Najważniejsze są gwiazdy, szkoda, że sztuczne. Dział „kulturalny” (o ile jest) liczy parę ostatnich stroniczek, skupia się na bestsellerach o Greyu i hollywoodzkich filmach.

Po odłożeniu gazety pocieszałam się, że zyskałam nową porcję informacji o świecie, w jakim funkcjonuję. Poszerzyłam swój słownik o sformułowanie: „taka sytuacja”, podobno najmodniejsze w minionym roku. Wyczytałam, że Marcin Prokop nie ma pojęcia, co konkretnie znaczy określenie „swag”.
Odpowiedź:
Najczęściej pod pojęciem „swag” skrywa się lans. Po więcej informacji  odsyłam http://coznaczy.info.pl/swag-co-to-znaczy (źródło)

Za tyle dobra z „Glamour” zapłaciłam niską cenę: skręt kiszek. Szkoda, że on nie jest ani glamour, ani swag,  ani boho&retro. Chociaż? Może jest „retro”, przecież doznawali go nasi przodkowie. 

10 komentarzy:

  1. Ja od pewnego czasu nie kupuję już kolorowych magazynów, ale i tak znajduję - m.in. w internecie - treści, o których tu wspomniałaś. Jakoś trudno mi przed tym uciec...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie podobne treści bawią i uczą ;) A tak na poważnie: szkoda, że wiele kobiet traktuje je jako wyznaczniki, przeraża mnie to.

      Usuń
    2. Dziwi mnie, jak można ślepo za czymś takim podążać, chyba czasem też mnie to wręcz przeraża...

      Usuń
  2. Zdarza mi się oglądać takie czasopisma. Ostatnio było to w poczekalni u dentysty, poprzednio czekając u fryzjera (był to salon dla pań i panów z prasą mieszaną - były tam też magazyny motoryzacyjne, których nie przeglądam nigdy). Tak jak napisałem wspomniane czasopisma oglądam i tylko oglądam, bo nigdy nic w tekstach interesującego nie zatrzymało mojej uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, poczekalnia u fryzjera jest źródłem najciekawszych informacji :) Rozmawiałam z kobietą, która pracowała w "Elle" kilka lat temu i była zaniepokojona tym, że w podobnych magazynach jest coraz mniej "do poczytania". Tak, jak piszesz: przewraca się kartki i tyle.

      Usuń
    2. Faktycznie, tego typu pisma nadają się przede wszystkim do przeglądania. Od czasu zamknięcia polskiego sklepu, w którym co tydzień kupowałam prasę, oderwałam się od kolorowych pisemek i jakoś mi tego nie brakuje.

      Usuń
  3. Przewraca się kartki, ale mają jakiś swój urok te czasopisma. Dodatkowo je uwielbiam, gdy załączony jest film - całość w rozsądnej cenie - ważny atut. :) A inne gadżety (typu próbki kremu, rękawiczki, czapka, pasek) zazwyczaj daję mamie albo bratowej, albo chrześnicy.
    Atutem tych czasopism jest też pewna różnorodność stron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem, czy taka różnorodność? Wszystko i tak obraca się wokół takiej tematyki: moda, uroda, związki. Lubię te gazety za kolorowe obrazki i urok pewnej "beztroski". Da się przy nich zrelaksować, ale da się też dostać skrętu kiszek ;) Zgodzę się, że filmy są miłymi dodatkami, może niwelują te objawy.

      Usuń
  4. "Czy ja wiem, czy taka różnorodność?" - Dlatego dodałem "pewna". ;) Faktycznie, mogłem to podkreślić i napisać 'PEWNA DROBNA'. :) A moda, uroda i związki - to już 3 zagadnienia, choć o 4 mniej do 7. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drobne słowo, a wiele zmienia ;) Obsesja 7 trwa.

      Usuń

Copyright © Marta Motyl