W Krakowie w dzień targowy, czyli Targi Książki

10/30/2016

W Krakowie w dzień targowy, czyli Targi Książki


W sobotę od południa (rozstrzygająca pora w westernach) gościłam w mieście smoka, w sukience ognistej, ale nie przydymionej jego ziewem. Dziś mam dla Was relację spisaną pod czerwonym godłem.

Zaproszenie

Podróż minęła mi na tropieniu surrealizmu w „ciekawostkach” wyświetlanych na pociągowych ekranach.  Co powiecie na taką mieszankę: informacja o tym, że  85 tabliczek czekolady może nas zabić, za nią zdjęcie pt. Roztoczańskie pola (rozłożyste drzewo pośród pasów zieleni), cena biletu do Berlina i komiks o Stefanie, który jedzie jedynie z własnymi myślami w strefie ciszy? Spoglądałam na ekran i siup! absurdem do notesu.

Dygresja. PKP jest naprawdę kreatywne i namuzowywuje, o czym przekonałam się nieraz. A najmocniej, podróżując w rozklekotanych wagonach. Koniec dygresji.

Tymczasem za oknem ostre, ptasie skrzydła przecięły puszystą chmurę. Pasażerka, która usadowiła się za mną, zwierzała się do telefonu zaufania przez prawie całą drogę. Między innymi o tym, że „Taki był… no, mógł powiedzieć arrivederci… ale taki był, ździebko pomiędzy wierszami”. 

Intymna aura rozmowy prowadzonej publicznie. Martin Eder, W domku.  Źródło

„W Już nie ma dzikich plaż występuję nazwa Jasień!
 – perorował żonie tonem odkrywcy elegancik z naprzeciwka. „Kochanie, Jasień, to jest na Wybrzeżu, zobacz”. Nie dosłyszał albo chciał wykręcić numer połowicy, jakże pomysłowy. Tak, specjalnie sprawdziłam tekst. „Patrzę w oczy JESIENI” stoi w nim jak wół.

Czy te oczy jesieni mogą kłamać? Mignęły łany zasuszonej kukurydzy. Uginały się do ziemi trawy, przyżółcone, zbrązowiałe. Krajobrazy z planety, której się nie odratuje. Sama się zbudzi wiosną, nie ma problemu. Przy zbliżaniu się pociągu do miejsca docelowego wzmógł się jednak płacz dzieci. A teraz wszyscy razem! I w ryyyk. 

Po wysiadce wpadłam na Rynek Główny. Zrobiłam fotografie z obowiązkowego repertuaru: Kościołowi Mariackiemu, Sukiennicom i gołębiom. One tradycyjnie rzucały się na bułki turystyczne i turystów. Dzieci uderzały w pisk, żule w rechot, a w tle trwała produkcja baniek mydlanych. Podejmowano próby stworzenia sielanki pośród deszczowych chmur.
 

Jeśli chodzi o zaczarowane dorożki, obecnie powożą nimi zaczarowane dorożkarki w cylindrach i wołają do siebie. Ach, wołają! Nie skorzystałam z ich oferty, no niestety. Z rynku musiałam pomknąć na inne targi. Pomknąć… Na Nową Hutę jako tako dojechać się dało, ale później, w kierunku hali, o matko i córko. Pan kierowca liczy, że napiszę o skandalicznych korkach, których nie dało się odkręcić. Wiwat organizacja ruchu. Razem przeklinaliśmy na czym świat stoi. Dosłownie, bo rzeczywiście świat stanął i ani drgnął, nie chciał ruszyć z miejsca.

W końcu wysiadłam z auta i pobiegłam slalomem, żeby się nie spóźnićNa koturnach i z rozwianym włosem wymijałam grupkę za grupką. Ochroniarz pomstował, że za krótko mnie sprawdzał, kazał mi zawracać, cuda niewidy. Przez targową halę przewalały się tłumy. Ludzie – obładowane wielbłądy, przejścia między stoiskami – ucho igielne. Panowała i ciasnota, i duchota, czyli jednak czytanie w narodzie nie zginęło. I/lub zwiedzający czyhali na osobistości znane z innych rzeczy niż pisanie, które też piszą. Zaś z pisarzy bardzo znanych minęłam Janusza Leona Wiśniewskiego (info dla jego wielbicielek ;)). Na moje urzędowanie przy seksownym stoliku Super Siódemek na całe szczęście zdążyłam. 



Popełniłam np. dedykację w kolorze chrupiącego jabłka. Powzruszałam się wiele. Dziękuję wszystkim dostarczycielkom i dostarczycielom tych wzruszeń! Dostałam w prezencie do schrupania rogale marcińskie (Siódemki są z Poznania). 

Porozmawiałam z p. Kasią i p. Natalią z Edipresse, ale tutaj w grę wchodzą informacje tajne przez poufne i proszę się nie dopytywać o więcej ;). Ważne, że rozmowy były miłe, owocne, szczególnie, że bohaterem nowej części Odcieni… będzie kolejny owoc. 

I z powrotem! Sam wyjazd z parkingu - znowu dramaty. Rozmyślaliśmy, czy nie zostaniemy tu na zawsze i wieczność mamy załatwioną. Tym razem taksówkarz obiecał mi, że poszuka Odcieni… w Empiku. Choć na psychojazdę powieściową trochę kręcił nosem. Ale nie ma mocnych, przekonały go sceny damsko-damskie. Przy takim tempie poruszania się zdążyłabym mu co nieco poczytać w drodze. Zgodnie ustaliliśmy, że właśnie bierzemy udział w naprawdę emocjonującym pościgu, istna scena z Bonda.
 
Szukałam Bonda z krajobrazem a'la Nowa Huta... Oto efekt ;). Źródło

Brakowało mi Martini, a kierowca złożył samokrytykę, że nie wdział smokingu. „Jaki kraj, taki Bond”, próbował się jednak ociupinkę obronić. Żartowaliśmy sporo, w tym on żartował sobie ze mnie. Chyba wolał granie na nutach bezczelności. Na tę melodię wyśpiewałam mu, że ja się pośmieję, gdy dostanę za 50 lat Nobla. Czego mi życzył.                                                              
W pociągu toczyły się kolejne opowieści różnej treści, pogawędki typu życiówka, kulisy i porady (np. jak przyjmować krytykę – jakże przydatne!) z Mariolą Bojarską-Ferenc, Darią Ładochą  i Mateuszem Gesslerem. Przyjemne z pożytecznym. Nie mam co się martwić, że mi zabraknie materiału do opisywania.

Tego dnia spotkało mnie wiele, wiele życzliwości i odżyłam po zaszyciu się w tekstach.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Edipresse Książki za zaproszenie i mnóstwo przeżyć, które się z nim wiązało. Pewnie przydadzą się również do prozy :).

***
Jako dodatek specjalny moja ulubiona piosenka wariacko-podróżnicza:

Zaproszenie

10/21/2016

Zaproszenie


Zapraszam! W czerwonej sukience będę wypisywać czerwonym atramentem bujne dedykacje i składać pod nimi skrzydlate podpisy :).


Kulisy papierowej ciąży

10/18/2016

Kulisy papierowej ciąży


Wiele osób porównuje proces pracy nad książką do ciąży, a moment jej wydania do porodu. Choć nigdy wtedy nie usłyszałam „Przyj, przyj, przyj!” ani „Brawo, widać już główkę”, to coś w tym jest. Dotychczas każdą z moich powieści pisałam przez osiem-dziewięć miesięcy. Nie wiem, czy potrafiłabym dłużej tkwić w psychojazdach i sama nie zwariować. Obecnie kończy się moja trzecia ciąża. Dzieckiem jest kontynuacja Odcieni czerwieni.

Jak mi w tej ciąży (i poprzednich) bywało, dowiecie się z poniższego tekstu.

Ona nie chce być taka sama jak ja[1]

Przed stworzeniem danej historii mam komplet notatek. Czuję się naczyniem, pełnym doświadczonych przeze mnie i innych ludzi sytuacji, uczuć, zapamiętanych słów i snów, scen, obrazów, kadrów, piosenek itp. itd. Nie wiem, kto, co wybiera te elementy w potrzebnych proporcjach – ja czy opowieść? Ofiarowuję je jej często intuicyjnie, dokładam porcję wyobraźni ze sporą górką. Nawet najbardziej błahe wydarzenie, parę zdań podsłuchanych w sklepowej kolejce staje się nagle inspiracją dla fantazji albo brakującym puzzlem. Eureka!

Tym razem pory roku w książce przesuwały się prawie równocześnie z tymi za oknem. Akcja rozpoczyna się chłodnym przedwiośniem, a kończy późną jesienią, gdy w górach leży już śnieg. 

Snując historię, przeżywałam ją w pełni, cieszyłam się albo wyłam po kątach. Nie chciałam mieć wielu wrażeń z zewnątrz, żeby nie odciągały mnie od tych z niej.  Niestety zdarzało mi się wpełzać do skorupki i ledwo wystawiać stamtąd czułki.

Kolaż mojego autorstwa

Kiedy zaczynam wypowiadać się głosem głównej bohaterki, w tym przypadku - Magdy, mam zakodowaną naszą odrębność. Najpierw ona mówi pod moje dyktando. Powoli zbliżam się do niej coraz bardziej. Nasze głosy stapiają się.

Kadr z teledysku https://www.youtube.com/watch?v=uEyyVJD4-9I 

I Magda zaczyna mną rządzić, pochłaniać dla siebie moją energię. Ile jej się podoba, bez oszczędzania, dniami, nocami. Chciwie zabiera wszystko z naczynia.

Pisanie jest grą w ciepło-zimno. Najpierw trwa mocne przeżywanie, a potem redaguję tekst z dystansem. Kiedy rozdział jest gotowy, raz po raz zastanawiam się, czy wszystko w nim gra i trąbi. Wyznaczam sobie deadline, żeby nie poprawiać go w nieskończoność, a tym samym nie przesadzić i niczego nie zepsuć. Trzymam się planu, choćby waliło się i paliło. Bardzo dziękuję mojej Konsultantce, która na bieżąco czytała każdy świeży rozdział i pokrzepiała autorkę :).

Wartki i zwarty tekst sprawia, że cała jestem w skowronkach. Jeśli stawia mi opór, dorównuję chmurze burzowej. Skowronki piorun trzaska. Emocje wypisane i te z procesu pisania pewnie wpływają na siebie.

Mocno jednak wierzę w intuicję podczas tworzenia, poddanie się tym prądom energetycznym.

Najbardziej obawiałam się, czy na pewno starczy mi odwagi. Bez niej nie da się wejść w rytm opowieści, przede wszystkim scen pościelowych. Pragnęłam, żeby one były mocniejsze niż w Odcieniach... Starałam się równocześnie pogłębiać własną odwagę i zmysłowość scen. Chodziło mi o to, żeby kolejne doświadczenia głównej bohaterki wpadały do oka i ucha, podrażniały nos, podsuwały smaki, przyprawiały o gęsią skórkę, dawały przyjemność i odrazę. Sami ocenicie efekty :).

Zachciewajki

Na początku pracy nad kontynuacją nie miałam zachciewajek. Ot, zwyczajowo gromadziłam na biurku kolejne kubki po kawie i herbacie. Taki tam typ zegara biurkowego. Zachciewajki  pojawiły się mniej więcej po trzecim rozdziale. Oczywiście na wszystko, co tłuste, słodkie i niezdrowe. Od czasu do czasu wspierały mnie pizza (ma nieocenione, ociekające serem zasługi), cheeseburger, czekolada, lody. Tłumaczyłam się, że one są „dla prozy” i popijałam tę myśl colą, żeby nie robić następnej kawy i nie chodzić na rzęsach. Raz wielkiej pomocy udzieliło mi cygaro, ale jako nagroda za rozdział czwarty i piąty

Pstrykałam i kolażowałam ja

Przy układaniu ostatnich zdań ostatniego rozdziału odpalałam papierosa od papierosa, choć palaczką nie jestem. Alkoholu nie piję przy samym pisaniu, jeśli już - wolę pod koniec dnia :). Najbardziej smakowało mi czerwone wino. Na szczęście takiej ciąży używki nie szkodzą ;).

Zachciewajki spotęgowały się w tym miesiącu. Wpadłam na pomysł, żeby zjeść tort przekładany puszystym kremem truskawkowym. Koniecznie lekko kwaśnym. Przegryzać kawałki ciasta śledziem w śmietanie według najlepszych zwyczajów żywieniowych :).  Zrezygnowałam. Bywa.

Do grającej szafy grosik wrzuć[2]

Muzyka podczas pisania? Jestem na tak. Namuzowywuje, umila czas, dodaje otuchy. Słucham jej w trakcie przepisywania notatek, wymyślania scen, nanoszenia do Worda poprawek dokonanych na wydrukowanym tekście (w takiej formie widzę więcej). Tym razem najczęściej włączałam Sexwitch i dymiłam do tego kadzidłem.


Gdy czuję, że muszę być szczególnie skupiona, wolę ciszę. Tylko słowa mają mi grać w głowie.

Obok muzyki moimi sposobami na podkręcanie kreatywności i relaks są: bieganie,  gadanie (od razu dziękuję tym, którzy chcieli go słuchać :)), wycinanki, fotografowanie i pozowanie do fotografii. Efekty sesji zobaczycie we wpisach Jak Motyl fruwał w tiulach i koronkach, Ucieczka z domu wspomnień i Cygańska jesień.

Kolejny mój kolaż

Jedno ze zdjęć, które zrobiłam


Kostiumy

Jeśli chodzi o strój do pisania, bardzo polubiłam za duży, czarny, powyciągany sweter. W ogóle pod rękę podchodziły mi ubrania oversize. Dawały poczucie bezpieczeństwa. Ale czasami specjalnie siadałam do biurka w sukience i  mocnym makijażu. Np. kiedy bohaterka szła na łowy, musiałam się przygotować. Jak w swetrzysku robić udane łowy?

Zostaw to na trochę. NIE!

W trakcie pracy odpoczywałam, jasne. Nie dotykałam się wtedy do folderu z powieścią. Czasami przez całe dwa dni, ha, ha :). Uważam, że jest czas życia i czas pisania. Trzeba pisać na całego. Kiedy się temu nie poddaję w pełni, nie czuję efektu ani satysfakcji. Nie wiem, czy moje nastawienie się zmieni. Wolę stukać w klawiaturę przez kilka intensywnych miesięcy niż by pisanie wlekło się jak tasiemiec, a mnie zawlekło nie wiadomo gdzie. Kiedy kończę powieść, po prostu przecinam pępowinę z narratorką. Przestaję tyle płakać. Odstawiam zachciewajki, nie potrzebuję ich.

Moje podejście oddają kolejne zeszyty, w których prowadzę z jednej strony dziennik, a z drugiej notatki do tekstów. Jeśli druga połowa zeszytu jest obszerniejsza, przeglądając go po czasie od razu wiem, że w tych miesiącach pracowałam nad książką.

Obecnie biorę się za czytanie całości, co już nie wymaga nerwówy. Przynajmniej mam nadzieję, że mnie zostawiła i nie dopadnie. Czuję się opróżnionym naczyniem i trochę ogarnia mnie melancholia. Nie tak łatwo jest znów wejść w tryb własnego życia i od nowa napełniać naczynie. Szczerze mówiąc, czasami rozwiązuję sobie zagadki typu kim właściwie jestem, do kogo teraz wracam.

Fot. ja

Hip, hip, hurra!

Cała praca nad powieścią daje mi niesłychaną satysfakcję,  gdy tekst wychodzi ode mnie dalej. Lubię poprawianie go z redaktorką (udoskonalanie pod fachowym okiem jest niebem dla perfekcjonistki), propozycje okładki, rozmowy o promocji. Gdy po kilku miesiącach odchylam okładkę, przerzucam kartki, ogarnia mnie wielkie wzruszenie i znów chce mi się płakać, ale ze szczęścia. A kiedy powieść trafia w Wasze ręce, w tyle różnych par rąk i jest odzew, to wtedy dopiero żyć nie umierać! 


Jestem bardzo zadowolona, jeśli tekst działa na Wasze uczucia i powoduje żywą reakcję. Wtedy wiem, że warto było podjąć cały wysiłek, przetrwać huśtawki nastrojów, wszelkie chwile zwątpienia. Trudniejsze momenty z czasu pisania puszczam w niepamięć. Na przykład dziś zupełnie nie pamiętam momentów załamania nad Odcieniami… i KochAną. Emocje po wydaniu zdecydowanie je przyćmiły.



[1] Sylwia Grzeszczak, Tamta dziewczyna, www.tekstowo.pl/piosenka,sylwia_grzeszczak,tamta_dziewczyna.html
[2] Maria Koterbska, Do grającej szafy grosik wrzuć, www.tekstowo.pl/piosenka,maria_koterbska,do_grajacej_szafy_grosik_wrzuc.html

Copyright © Marta Motyl