11/15/2015

Kolory jesieni u Rembrandta


W portretach namalowanych przez Rembrandta tkwi psychologiczna prawda. Ukazane przez niego osoby są rozświetlane intensywnymi spojrzeniami, uśmiechami w kącikach ust, a zaciemniane bólem. Malarz czujnie obserwował modeli, lecz najwnikliwiej patrzył w siebie. Od początku drogi twórczej malował autoportrety, za pomocą których dokumentował zmiany zachodzące w jego życiu i we wnętrzu. Los twórcy był dramatyczny. Płótna przyjmowano owacyjnie, jak Lekcję anatomii doktora Tulpa albo odrzucano, jak Straż nocną. Wówczas artysta błogosławiony zamieniał się w przeklętego. Niejednokrotnie popadał w problemy finansowe. Ponadto tracił najbliższe osoby: matkę, żonę, córki, syna, drugą partnerkę. Przypominał biblijnego Hioba, któremu wszystko zostaje odebrane. Mimo wszystko pozostała przy nim pasja tworzenia. Intrygujące są portrety kobiet jego autorstwa. Są pośród nich i takie, na których kunsztowne stylizacje nie rozpraszają uwagi, ponieważ najbardziej liczą się twarze.
Portret młodej kobiety, ok. 1645 r., źródło

Delikatna modelka niepewnie patrzy w dół. Jej oblicze jest świetnie wymodelowane. Wystarczy zwrócić uwagę na kształt dużego nosa i kości policzkowych albo na rozjaśnione, wypukłe czoło. Uwielbiam przymknięte oczy i zmysłowe, lekko rozchylone wargi, które wraz z naszyjnikiem odciągają wzrok od beżów, żółci, brązów. Dziewczyna nie zdaje sobie sprawy ze swojej mocy. Siła kobiecości dopiero będzie się w niej kształtować. Jasna czerwień  przejdzie w mocny karmin, a później – w wyrafinowane bordo.
Hendrickje przy drzwiach, 1656-57, źródło

Hendrickje znajduje się na dojrzałym etapie życia. Opiera się o drzwi. Zaprasza? Chce wejść? To tajemnica i tylko ona wie, czego oczekuje. Jej magnetyzm zatrzymuje widza. Warto stanąć przed dziełem niczym Hendrickje przed drzwiami i dać się wciągnąć do środka. Wchodząc w obrazy, odbiorca dostaje się do świata form i barw, oddawanych mniej lub bardziej rozedrganymi pociągnięciami pędzla. Poprzez nie przechodzi dalej, do własnych emocji. Dzieło trafia w głąb wnętrza i krąży.
Portret starej kobiety, 1654 r., źródło

„Przyszedł do mnie smutek. Nie zauważyłam go, bo cicho stąpał na palcach. Usiadł przy mnie i zapinał mi koszulę. Jeden guzik za drugim, jeden za drugim, aż było mi za ciasno”. Twarz tej kobiety jest najbardziej interesująca spośród tych, które wybrałam. Ukształtowały ją  kolejne przeżycia. Powieki opadają więc pod ich ciężarem. Podobają mi się ostre, kanciaste załamania czerwonego welonu, który otula oblicze i spływa na ramiona.

W  trzech powyższych obrazach widać przemiany kobiecej duszy. Może one nie są do porównywania, a do doświadczania. Gama barwna prac przywodzi na myśl kolory jesieni. Zarówno te występujące w przyrodzie, jak i… na ubraniach. Urzeka mnie ekspresja uwidoczniona na płótnach. Eksplozja światła i melancholia. Ta przekonująca zmienność, tak prawdziwie jesienna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Marta Motyl