1/27/2019

Zakręty, zaułki, zasadzki. Recenzja "Lissy" Luki D’Andrei


Okraść sejf męża mafioza, po czym dać dyla z domu, żeby znaleźć się w ramionach kochanka. Niezły banał, istny harlequin mafijny, pomyślałam. To była pierwsza pułapka, w którą złapał mnie autor. W powieści prawie nic nie okazało się takie, jakim początkowo się wydawało. Jest ona wielopłaszczyznowym, lecz precyzyjnie skonstruowanym thrillerem z psychologicznymi i magicznymi dodatkami specjalnymi.

Źródło

Przez wypadek w drodze do wolności rzeczona żona, Marlene, trafia do wysoko położonego w górach domu pustelnika. Ekscentryczny jegomość, Simon, znajduje się w jesieni życia. Zamieszkuje gospodarstwo odziedziczone  po przodkach. Hoduje świnie, które nazywa dziećmi. Wprawia się w polowaniach. Tworzy Vulpendingen, zaskakujące konstrukcje z wypchanych zwierząt. Pielęgnuje także groźne szaleństwo. Początkowo Marlene nie ma o nim pojęcia. Jako, że pragnie odwdzięczyć się za ocalenie, wikt i opierunek, wchodzi w rolę pracowitej pomocnicy gospodarza. Jednak spokojnie sobie trzódki nie pokarmią.

W sprawę kradzieży i ucieczki wplątują się grubsze ryby niż szanowny małżonek. Z wprawą psa gończego Marlene tropi płatny zabójca, który nie spocznie, dopóki nie schwyta ofiary. Napięcie podczas czytania potęguje fakt, że kobieta jest w ciąży, więc musi obronić i siebie, i dziecko. Ten chwyt,  zawsze działający na emocje, uważam za dość oklepany. Tak czy inaczej, zagrożenia narastają. Kto kogo dopadnie, a kto kogo ochroni? Jaką rolę odegra ulubienica Simona, czyli chrumkająca Lissy? Wiem, ale nie powiem, żeby nie pozbawiać nikogo przyjemności odnalezienia odpowiedzi.

Fot. Pixabay.com

Fabuła nie została poprowadzona od punktu A prosto do punktu B. W drodze przez tekst czekają zakręty, zaułki, zasadzki. Autor z premedytacją myli (po)szlaki. Doprowadza czytelnika do zbłądzenia, żeby po chwili wskazać mu właściwą ścieżkę. Z rozmysłem przeplata obecne i dawne przeżycia różnych bohaterów. Nawet o ich psychice opowiada akcją i reakcjami na nią. Uświadamia, że wydarzenia z przeszłości, najczęściej nacechowane traumą, ukształtowały charakter postaci, nadały im priorytety. Czyje decyzje da się wytłumaczyć, a czyje są nie do przyjęcia, tego nikt za odbiorcę nie rozsądzi. Uważam, że pisarz szanuje go, gdy daje mu również pole do własnego popisu, tak jak to dzieje się w przypadku Lissy.

Akcję urozmaicają elementy zaczerpnięte z baśni braci Grimm, w których Marlene zaczytywała się jako dziewczynka. Pojawiają się one nie tylko w formie cytatów, ale i analogii do powieściowych zdarzeń, osób, miejsc. Dom pustelnika, położony wysoko w górach, sam w sobie wydaje się nie z tego świata. Łącznie z piwnicą, do której klucz posiada wyłącznie gospodarz. Jest ona miejscem zakazanym, gdzie, jak to bywa w baśniach, główna bohaterka nie powinna zaglądać. Oczywiście nie powstrzyma ciekawości, a jej odkrycia zaważą na biegu wypadków. Również zwierzęta przedstawione w powieści posiadają cechy magiczne. 

Fot. Pixabay.com

W zgrabnym przemieszaniu elementów realnych i fantastycznych czasami trudno rozstrzygnąć, co jest dziełem rzeczywistości, a co wytworem wyobraźni. Tym bardziej, że posiadają one niemały wpływ na siebie. Na całej historii zaważa wiara w wyższą siłę. Choć koniec końców najbardziej liczy się wiara we własną moc.

Minimalistyczny, pozbawiony ozdobników styl sprawia, że książkę czyta, a raczej pochłania się z łatwością. Język cechuje precyzja celnego wystrzału, przejrzystość cienkiego lodu, płynność krwi, która go pokryje. Mimo prostoty użyte środki działają na wyobraźnię, budując niepokojący klimat.

Lissy jest więc wartko przeprowadzoną i sprawnie napisaną fabułą. Posiada morały, chociaż nie moralizuje. Za jej największą zaletę uważam motywy psychologiczne i magiczne, czasami wychodzące na prowadzenie. Nie polecam książki osobom gustującym w pogodnych historiach. Aura w górach jest zbyt zmienna. Lektura spodoba się tym, którzy lubią niespodzianki z dreszczykiem i mroczne baśnie. A także tym, którzy doceniają piękno zróżnicowanego krajobrazu, gdzie elementy wyłaniają się stopniowo. Podobnie jak konteksty tej powieści. Sama chętnie zamieszkałabym w górach, lecz nie w domu Simona. Zresztą on ma już nowego lokatora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Marta Motyl