Zanim przejdę do właściwego
filmu, odniosę się do tego, co zobaczyłam przed seansem w paradzie zwiastunów.
Była to zapowiedź drugiej części przygód ni(e)jakiego Christiana Greya.
Garnitur, szpilki, odrzutowiec i wielkie AAAACH! W głowie tłukł mi się wtedy wiersz W aeroplanie. Pamiętacie? Na wszelki
wypadek przypomnę.
„Miała babcia kurkę,
Kurkę-złotopiórkę,
Wesołą kokoszkę,
Zwariowaną troszkę.
Kiedyś jej ta kurka
Uciekła z podwórka.
Babcia za nią truchtem drepce,
„Wracaj” - krzyczy... – „A ja nie chcę!”
A tam zaraz blisko
To było lotnisko,
Kurka się tam zapędziła,
Aeroplan zobaczyła,
A że była dobra skoczka,
Wskoczyła tam nasza kwoczka.
Wtedy babcia - hopla! -
Też na aeroplan”.
Grey co prawda nie ma
kurki, a gąskę (wyjaśniałam to tutaj http://bit.ly/2kP9uR1), którą sam wsadza do aeroplanu i lecą! W wyzwolenie, skoro wszystko
dzieje pod hasłem porzucenia konwenansów? A skąd. Para za mocno nie odstaje od XIX
wieku. On poluje, ona
stanowi łup. Trzeba ten łup na nowo zdobywać, jeśli się go straci i tak w koło Macieju. Kochankowie wirują w schematach w otoczce typu Francja-elegancja, która jest
pretensjonalna, że aż zęby bolą. A reklamodawcy próbują nam wmówić, że mamy przed
sobą coś pięknego, odważnego i mrau. Stereotypy ukrywają za atrakcyjną maseczką.
Po tych rewelacjach
jeszcze piękniej, odważniej i bardziej mrau wypadł „film właściwy”. Szerokie spodnie, szalony miks wzorów
i kolorów, sznury bursztynów. Oto doktor Michalina Wisłocka. Pacjentka
przeżywająca rozkosz sama ze sobą przy dźwiękach Kwiatów we włosach. Oto jej gabinet ginekologiczny. Sztuka kochania. Oto poradnik seksualny
jej autorstwa, o którego publikację walczy ramię w ramię z innymi kobietami.
Pod ich wspólną siłą nawet wszechwładni oficjele partyjni muszą się ugiąć.
Pewnie Wisłocka
jest mniej lub bardziej heroizowana. Jednak podoba mi się jej portret jako
pasjonatki swojej pracy. Z drugiej strony widz poznaje wzloty i upadki w jej życiu osobistym. Doświadcza
napięcia. Co powiecie na tango dwóch kobiet, do którego dołącza mężczyzna? Na
galimatias z dwiema ciążami, z których oficjalnie tworzy się jedna, bliźniacza?
Na boskiego kochanka, odkrywającego przed Wisłocką pełnię jej kobiecości.
Szkoda tylko, że zajęty…
Tak, mężczyzna i ją
prowadzi. Taka jest jej droga. Wisłocka powiela tradycyjne role kobiety i
mężczyzny w swojej książce. Odkąd po wizycie w kinie przeczytałam jej analizę w
tym artykule http://krytykapolityczna.pl/kultura/czytaj-dalej/olga-wrobel-sztuka-kochania-wislocka/, coś mina mi zrzedła. Moje poglądy mocno różnią się od tych Wisłockiej. Nie zgadzam
się m.in. z jej receptą na kobiecą atrakcyjność, szczęście w związku, uwagami na temat prowokowania przez dziewczęta do gwałtu, obrzezania. Jak na dzisiejsze
standardy książka Sztuka… okazuje się
ramotką. Wydawca zaś lansuje ją jako aktualną. Zgadzam się z autorką artykułu, że gdyby przedstawił całość w kontekście publikacji przełomowej, ale dla
nas już historycznej, sprawa wyglądałaby inaczej.
Ale to książka. Nadal
ujmuje mnie wiara Wisłockiej w sens swoich działań pokazana w filmie. One są
dla dobra kobiet, choć tak, jak ginekolożka sama je pojmuje. Istotna jest też
oczywiście różnica okoliczności historycznych. Grey jest zaś współczesny i
zarazem zachowawczy do bólu. Przy tym film o seksuolożce z PRL-u wydaje się wręcz rewolucyjny.
W porównaniu
z innymi „hitami” kinowymi, serwowanymi w okolicach Walentynek, Sztuka… nie jest picem na wodę
fotomontażem. Okazuje się wyjątkowo śmiała i
niejednoznaczna. Ba, można pokazać taki film w mainstreamie i ludzie go
oglądają. Erotyka adresowana głównie do kobiet nie trąci plastikiem, a mózg nie
robi się od niej gąbczasty.
Przejdźmy więc do
łóżka i nie tylko, bo w plenerze także sporo się dzieje. Kadry są całkiem zmysłowe,
choć ten z błękitną czy tam zieloną laguną trącił kiczem. Czy sceny erotyczne
są odważne? Zależy, co kto ma za odważne, ale jak na współczesne polskie kino -
owszem. Dla mnie ich siłę stanowią naturalność i swoboda. Głównego amanta odstawia chłop z wąsem, a nie dyżurny piękniś i to też się chwali. Aeroplan mu
niepotrzebny. Ma traktor ;) Ponadto umie uszyć ukochanej kieckę z zasłonki.
Bardziej przemawia do mnie dzikość i czułość ich relacji niż głodne kawałki ze
współczesnych komedii romantycznych, szyte jakby pod jeden wymiar. Wspomniany chłop nie chce ani kurki, ani
gąski. On chce raczej takiego ptaka, który potrafi latać na swoich skrzydłach. To
już jest coś.
Główna postać
również została odegrana charakternie i z pasją. W ogóle uczucia, które emanują
z ekranowych bohaterów, wydają się na wskroś prawdziwe. Dzieci również zagrały
dobrze, szczególnie w zestawieniu z pewnym drewienkiem z Powidoków (o których jeszcze napiszę, obiecałam!).
Mam własny sposób pomiaru, czy film jest dobry. Skalą są łzy. Jeśli nie płaczę szału
nie ma. Na Sztuce kochania szał był. Chyba najbardziej przejmująca była dla
mnie walka o publikację książki i samotność osoby zajmującej się zawodowo
miłością. Mówiłam, że jest niejednoznacznie?
W moich powieściach Odcienie czerwieni i Moc granatu staram się udowodnić, że o
ciele i zmysłach kobieta może mówić innym językiem niż z Harlequina. Opisuję i
seks heteroseksualny, i lesbijski. Wejście w typowe role, podszewkę pod nimi i zamianę ról. Kiedy mówię, że piszę
m. in. o erotyce, nieraz widzę pobłażliwy uśmieszek i słyszę: „Aaaa, coś a’la
Grey?”. Muszę przekonywać, że to, co tworzę, jest bardzo oddalone od tej książki.
Sądzę, że jest miejsce na różne typy wyobraźni, pojmowania relacji i absolutnie
nie będę krzyczeć: „Precz z…”. Po prostu przeszkadza mi utarte przekonanie, że
seks w literaturze, w kinie dla wielu równa się wiadomej serii. Cieszę się więc
ze Sztuki kochania na ekranie. Wierzę (może naiwnie), że i tym
razem Wisłocka pomoże wyważać drzwi tego, co powszechnie przyjęte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz