Pociągami najeździłam się co niemiara. Dworzec Łódź
Fabryczna poznałam wzdłuż i wszerz. W okresie licealnym i na początku studiów keczup
z monstrualnych hamburgerów nie raz, nie dwa lądował mało malowniczą plamą na
najnowszych dżinsach. Wierzyłam w taką wróżbę, że jeżeli rano zobaczę jednego z
dworcowych tubylców, któremu nadałam wdzięczny przydomek „Landryn” („Landryn! Lepkie
twe ciało/Landryn! Słodki twój zapach” – śpiewały, nomen omen, Brudne Dzieci
Sida), to przez cały dzień będę miała szczęście. I sprawdzała się. Kiedy dworzec
został zamknięty na czas remontu, ułożyłam uroczyste pożegnanie. Niedawno na jego ogrodzeniu wypatrzyłam napis: „ŁKS gotuje pomidorową na grzybach”.
Poniżej: tak
to wygląda, ale jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie (podobno).
Fot. MM |
Później najczęściej bywałam na dworcu Łódź Widzew. Obecnie,
żeby przejść z poczekalni na peron, podąża się gęsiego przez zaczarowaną
zagrodę, zagrodzoną żółtymi barierkami. A czego nie mija się po drodze! Są dowcipni
panowie w żarówiastych kamizelkach, koparki, ciężarówki, proch i pył, bo tam
też trwa remont. Teraz rzadko jeżdżę pociągami, ale jak już mam
okazję, obserwuję ludzi. Poniżej: notatki sprzed tygodnia, z podróży do
Krakowa.
Dworzec Łódź Widzew. Policjanci jadą incognito, ale
ujawniają się, gdy jeden mówi przez telefon: „Panie komisarzu, gratulujemy
awansu”. Ledwo kupuję kawę, lecą do bufetu, a ja czuję się jak trendsetterka. Złota
myśl kobiety w płaszczu w kropki: „Wszędzie jest pięknie, gdzie nie ma ludzi”. Wydaje
się hippiską w tym płaszczu, dzwonach, w chustce na głowie, z opaską z okularów
przeciwsłonecznych. Jest po czterdziestce, na pewno. Ściska książkę w czarnej
okładce. Nie zauważyłam tytułu, ale w czarnych okładkach zwykle są kryminały. Niewidomy
mężczyzna przyznaje się jej, że jego żona czasami idzie bardzo wcześnie do
pracy i nie może go nigdzie odprowadzić. Mówi to lekko i naturalnie, bez cienia skargi. Dalej nie słucham, bo idę warować na peronie. Staję przy kratach. Pociąg wjeżdża na peron.
Fragment Lokomotywy Tuwima z ilustracją Jana Marcina Szancera. Źródło |
Kiedy wchodzę do przedziału, na moim miejscu leży
dziewczyna w szarej bluzie, włosy w mysim odcieniu blond. Na moim miejscu leży
więc mysz! Nie będę jej budzić, bo boję się pisku, więc siadam naprzeciwko.
Zazdroszczę czerwonej róży. Pierwsza stacja: Tomaszów. Wydaje mi się dość
mroczny. Posępne chmury, czaszka na murze, w głowie odtwarzam piosenkę Ewy
Demarczyk. Wpisuje się w klimat.
Nie mówcie, że wszyscy jedziecie z nami? Mysz
musi się ruszyć. Oddaje mi miejsce. Triumfalnie kładę na nim zeszyt z kotem. Dosiada
się gadatliwa dziewczyna, która też ma kota, a nawet całe stado, na torbie z
laptopem. Jej kolano puszcza do mnie oczko: akurat w tym miejscu podarły się
rajstopy. Jest jeszcze Pani Solarka i poważna studentka w okularach. Tylko, że
paznokcie ma niepoważne, seledynowe. Podejrzewam taki układ sił: Pończoszanka
będzie ze mną. Nie mylę się. Kiedy częstuje wszystkich winogronami, zachęca
mnie, żebym wzięła dużo. A sama bierze się za pisanie na laptopie. Pani Solarka
zagłębia się w lekturę, Mysz również. Ja i Seledynowe Paznokcie jak te
sieroty, nic nie robimy. Dobra, coś tam jednak robimy, ona zajmuje się
trzymaniem torby na kolanach (skórzanej, poprzecieranej listonoszki),
a ja wpatruję się w okno, w pola, lasy i krowy, które próbuję liczyć. Pola są żółte jak na załączonym obrazku, tylko
bez takich rusałek.
Fot. Rebeca Cygnus. Źródło |
Mysz odgradza się ode mnie płócienną torbą z jeżem.
Chwila moment i już odkłada książkę, i kima według swojego zwyczaju. Róża
więdnie, aż przykro patrzeć. Wyciągam baton z musli. Pończoszanka życzy mi „smacznego”, drugi raz potwierdzając,
że jest po mojej stronie. Jest chuda, ma włosy ścięte na pazia, czarną sukienkę
przed kolana z białą krawatką i ze złotymi guzikami. Patrzę na jej żylaste
ręce, gdy przerzuca notatki. W oko wpada mi nazwisko Iwaszkiewicza.
A baton poucza: „Myśl pozytywnie, żyj pozytywnie, a świat odpowie ci tym
samym”. Uwielbiam batony, gdzie wszystko jest ze sobą posklejane; nie wiadomo
co, z czym i jak.
Mysz, ten potarganiec jeden, dalej śpi. Znów mijamy
krówska wylegujące się na polu. Pończoszanka stuka na laptopie z wyjątkowym
zacięciem i nie bierze ode mnie gumy do
żucia, którą ją częstuję. Jest mi trochę
przykro, chciałam się odwdzięczyć za winogrona. Pani Solarka ma głębokie i
szkliste spojrzenie. Z nią i z Pończoszanką rozmawiam kilkanaście minut przed
przyjazdem na stację Kraków Główny. Tematem wiodącym są tanie loty, a później Anglicy, którzy chcą się wyszaleć
na weekendach w Polsce. Jeszcze się nie wyszaleli? Od lat się o tym mówi.
Później przerzucamy się na Polaków, którzy zagranicą też chcą się wyszaleć.
Dochodzimy do wniosku, że na urlopach ludzie szaleją i wysiadamy.
Relacja z Krakowa będzie w kolejnej
notce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz