1/26/2014

Josephine H. i jej sobowtóry


Promienie słońca jeszcze bardziej rozświetliły jasną skórę Josephine H. Kobieta siedziała na łóżku w krótkiej koszulce. W ciszy rozkoszowała się ciepłym porankiem. Obejmowała rękoma zgięte kolana. Jej stopy lekko ugniatały materac. Patrzyła przez okno melancholijnym wzrokiem, jakby tu i teraz przebywała wyłącznie we własnej, wewnętrznej przestrzeni. Należało uwiecznić jej pozę, rozróżnić łagodnie wygiętą linię ramienia od  łuku nóg i światła od cieni na jej ciele. Spięte włosy przybrały inny odcień brązu, niż ciemny kąt przy oknie otwartym na bezchmurne niebo. Pościel na łóżku nie jest biała, pod wpływem działania światła przybiera pastelowe odcienie różu, fioletu i błękitu. Ten moment z życia kobiety, niby podobny do innych poranków, ale niezwykle barwny i liryczny domagał się namalowania. Josephine nie straciła go dzięki obrazowi swojego męża, Edwarda Hoppera. On przedstawił ją w ich nowojorskim mieszkaniu.

E. Hopper, Morning Sun, 1952, źródło

Dzieło stało się punktem wyjścia dla polskiej artystki, Izabelli Gustowskiej. Ona zajmuje się malarstwem, grafiką, fotografią, sztuką wideo i performance, instalacjami. W wielu działaniach łączy różne dziedziny. Od lat jest związana z poznańską ASP. Twórczyni wykorzystała Morning Sun w projekcie Struny Czasu. W Gdańskiej Galerii Fotografii artystka zaprezentowała jego niewielką część. Wystawa 1% Morning Sun – NYC – 1952, Morning Sun – Poznań – 2010, Morning Sun – NYC – 2013 trwała od 11 października do 22 grudnia 2013 r. Składały się na nią trzy ekrany z filmami, fotografie oraz przedmioty-rekwizyty. Na amarantowych ścianach jednej z sal wisiały trzy ekrany.

Fragment ekspozycji, źródło

Na nich wyświetlane były dzieło Hoppera, cytaty z pamiętników jego bohaterki oraz współczesne transformacje jej postaci.

Przetwarzanie intymnego momentu z kobiecego życia pojawiło się w sztuce XIX w., np. w pracach Edgara Degasa. Malarz stworzył wiele aktów kobiet, które dokonują codziennej toalety: czeszą się, kąpią, wycierają.
 
E. Degas, Kąpiąca się, 1886 r., źródło

Nie idealizował modelek, ale pokazał je takimi, jakie są same przed sobą. Ta prawda nie pozbawiła ich uroku, lecz ujawniła jego nowe aspekty. Podobne obrazy określam mianem poezji ciała. Wspominam o Degasie, bo cechy jego dzieł dostrzegam w obrazie Hoppera. Sądzę, że on i Gustowska ujawnili bardziej osobiste momenty z życia kobiety niż impresjonista na jakimkolwiek płótnie. Nostalgia, zaduma, obojętne wpatrzenie Josephine i jej naśladowczyń w jeden, nieznany odbiorcy punkt sprawiają, że ich przedstawienia są zarazem intrygujące i przejmujące. Z jednej strony widz czuje, że uczestniczy w czymś na wskroś intymnym, a z drugiej: nie wie, nad czym zastanawiają się te kobiety. Modelki Degasa – mimo dosłownego obnażenia – również pozostawały tajemnicze, anonimowe. Z kolei anonimowość Josephine z obrazu Hoppera sprawia, że łatwo z niej uczynić „everywomen”. 

Postać tak mocno doświetlona na obrazie amerykańskiego malarza w realnym życiu pozostawała w jego cieniu. Muza, archiwistka i przede wszystkim towarzyszka życia artysty, na przemian kochana i nienawidzona przez niego, sama była twórczynią. Zapewne nieprędko doczekamy się wystawy dzieł, które są uważane nie tyle za jej dorobek, co za kolejną pamiątkę z życia jej męża. 

J. Hopper, Autoportret, 1956 r.

Gustowska potraktowała tę sytuację przewrotnie: wypchnęła Josephine na pierwszy plan. W 2013 r. wytrwale szukała jej sobowtórów na ulicach Nowego Jorku. Kierowała się intuicją. Zapraszała kolejne kobiety do odtworzenia sceny ze "słonecznego" płótna. Oprócz tego dokumentowała je na filmowych taśmach, razem z ich radościami i rozterkami. Ze względu na zbyt małą powierzchnię gdańskiej galerii nie udało się pokazać wszystkich filmów. Okazało się, że szósty zmysł dobrze podpowiedział Gustowskiej, bo wybrane przez nią osoby miały dużą świadomość ciała i poczucie wewnętrznej siły. Cechowała je naturalność, swoboda, rozmarzenie. 

Skan fragmentu ulotki informacyjnej, która towarzyszyła wystawie

Sama Gustowska zaprezentowała się w podobnej stylizacji i pozie, ale trzymała w ręku laptop, na którym wyświetlany był wiadomy obraz.

źródło

Trzy ekrany z różnymi projekcjami sprawiły, że odbiorca nie miał pojęcia, gdzie się znajduje: wewnątrz obrazu Hoppera, w pamiętniku Josephine, w Nowym Jorku z kolejnymi kobietami, czy z Gustowską w Poznaniu. Dodatkowo w przeszklonych gablotach umieszczono przedmioty powiązane z bohaterkami filmów, np. suszarkę do włosów, lusterko, popielniczkę. Już nie wiadomo, co było prawdą, a co snem o Josephine, wykreowanym przez określone osoby. Wystawa 1% Morning Sun nie jest wyjątkiem w działalności Gustowskiej, bo oniryczną atmosferę miały jej wcześniejsze dzieła, np. Sny, Life is a Story, Cichym ścigałam ją lotem. Takie działania artystki przypominają mi zabiegi z prozy Brunona Schulza, gdzie czas i przestrzenie rozpływają się. Odbiorca w ślad za autorem przechodzi z jednych w drugie, ale nie czuje granicy między nimi. Ekrany rozwieszone blisko siebie pozwoliły uzyskać podobne przeżycia. 

Gustowska jest określana jako artystka multimedialna.  Zwykle do dzieł zaawansowanych technologicznie odnoszę się z dystansem. Waham się, czy nowoczesne media nie zagarniają i nie spłycają ich wyrazu. Poznańska twórczyni rozwiała moje wątpliwości, bo mimo wykorzystania w 1% Morning Sun najnowszych rozwiązań ofiarowała odbiorcom nastrojowe, fascynujące opowieści. Dorównała liryzmem dziełu Hoppera. Sprawiła, że Josephine ożyła w każdej osobie, która zobaczyła ekspozycję. W tym wypadku powielanie dzieła innego malarza nie było odtwórcze, a w pełni oryginalne. Gustowska zwróciła również uwagę na to, że w cieniu wielkiego drzewa – wielkiego artysty – trudno było i jest wyrosnąć kobiecie-twórczyni (wystarczy przypomnieć duet Strzemiński-Kobro, w którym oboje artystów było równie utalentowanych, ale to Strzemiński wyszedł na prowadzenie; Kobro niedawno doczekała się należnego jej uznania).  

Małgorzata Taraszkiewicz-Zwolicka, kuratorka wystawy, odpowiednio przedstawiła zamysły Gustowskiej. Pozostały zrozumiałe i przemówiły do wyobraźni odbiorcy. Do gustu nie przypadł mi jedynie sposób wyeksponowania prac. Czy jeżeli sztuka jest rozumiana jako feministyczna, to jej prezentacji „z przydziału” należy się różowe tło, by jeszcze dobitniej zaznaczyć „kobiecość”?  Tak banalny zabieg przywodzi na myśl raczej stereotypowo rozumianą kobiecość z Barbie na sztandarze. Tworzenie różowej enklawy sztuki kobiecej nie jest według mnie odpowiednim rozwiązaniem. Być może wystawą tego typu zainteresują się głównie kobiety i to one poczują wspólnotę z Josephine. Jednak wydaje mi się, że wszechobecny róż wypycha Gustowską z uniwersalnego obiegu sztuki, gdzie liczy się człowiek i jego różne doznania, bez względu na płeć. 

14 komentarzy:

  1. Zamysł tej wystawy bardzo ciekawy... A róż - pomijając "symbolikę" ;) tego koloru - tu, w tym odcieniu, natężeniu i ilości jest strasznie rażący, bijący po oczach. Tło mogłoby być bardziej neutralne, nie tak agresywne, bo przez to odciąga wzrok od samych prac, eksponatów. Pozdrawiam, Marto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też podobała się koncepcja Gustowskiej, ale właśnie z wszechróżem przesadzili w różnych aspektach, jak trafnie zauważyłaś. Subtelny odcień był obecny już na fotografiach, moim zdaniem organizatorzy niepotrzebnie dorzucili jeszcze amarant. Lubię róż w różnych wydaniach, ale ten nadmiar zwyczajnie tu nie pasował i jeszcze - jak pisałam - zawężał znaczenie prac. Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Właśnie też zauważyłam, że różowe są nawet prześcieradła na zdjęciach. Nie mam nic przeciwko różowemu, ale nie w takiej dawce! Miłego dnia, Marto :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe wykorzystanie motywu z jego multimedialnym rozwinięciem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, artystka bardzo zgrabnie je połączyła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kąpiąca się.Jakże ujrzę twarz plecy skulone umyję myśl.Woda nie widzi Mnie a Ja jej.Błądzę wiem ale muszę żyć to tylko jedna poza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowa oryginalnie skomponowane z obrazem, twórczość, która pobudza i daje impuls do własnego wyrażania - bardzo lubię ten przepływ energii i myśli. Gdy będę kiedyś jeszcze pisać o "Kąpiącej się", pozwolę sobie zacytować :)

      Usuń
  6. Niewąpliwie ten kolor był przez artystkę zamierzony, widocznie tak ma być ,żeby podkreślić kobiecość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, różowy był nieodłączną częścią tych prac, więc jeszcze intensywny kolor ścian nie był potrzebny - tak sądzę. A z innej półki: moim zdaniem za często artystki siedzą w różowym jako symbolu kobiecości i zawężają w ten sposób to pojęcie. O to mi chodziło :)

      Usuń
  7. Zgadzam się z Tobą Marto. Ja osobiście unikam różu, nie wiem dlaczego nie lubie go.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja czasami mam manię różu i kupuję rozmaite rzeczy w tym kolorze, a innym razem zupełnie go ignoruję. Kojarzy mi się z kwiatami, radością, beztroską, pastelowym buduarem, koronkami, słodyczą, przymrużeniem oka, przestylizowaniem rodem ze świata Barbie, subtelnością, delikatnością, ale też z ekstrawagancją: np. różowymi włosami ;) Odchodząc już od tej wystawy: jednak róż ma całkiem dużo zastosowań...

    OdpowiedzUsuń
  9. Zachęciłaś mnie, chyba kupię sobie coś różowego :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cieszę się i koniecznie mi napisz po zakupach, co to było.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Marta Motyl