Zbroja bez patyny

11/14/2014

Zbroja bez patyny


Masywny, ciężki pancerz osłania kruche ciało wojownika. Dzięki niemu zamienia się on w giganta. Zadaje ciosy i je odpiera. Powyższe dwuznaczności od dawna fascynowały Marzenę Zacharewicz. Pojęcia rycerstwa, walki, siły przewijały się w jej życiu, odkąd pamięta. Wychowała się w Malborku. Dzieła, które prezentuje na wystawie Zbroja, stanowią wariacje na temat rycerskiego rynsztunku. 

Artystka ukazuje jego elementy, np. napierśnik, blachy nakłute otworami. 

Zbroja - siła spokoju, 2011 r.

Kolczuga pogranicza, 2014 r.

Zbroja - waleczny okruch, 2014 r.

Przedstawione przez nią powierzchnie nie są gładkie, błyszczące i sztywne. Zacharewicz odkształca je i dodaje im lekkości. Prowadzi na nich grę z różnorodnymi fakturami: wielowarstwowymi, chropowatymi, popękanymi. Zamienia zbroję w ciasto, rysując Piernikowego huzara. 

Piernikowy huzar, 2007 r.

Większość prac wykonuje białą kredką na czarnym papierze. Dociera do szerokiego spektrum możliwości tej techniki. Przy jej pomocy skrupulatnie i precyzyjnie oddaje strukturę rzeczy. Użycie czerni, szarości i bieli nadaje dziełom tajemniczy i metafizyczny klimat.

Rysowniczka inspiruje się również tym, jak motyw zbroi wykorzystywali artyści związani z innymi dziedzinami sztuki. Korzysta z utworu Jacka Kaczmarskiego i na jego podstawie przedstawia pancerz barda. 

Zbroja Jacka Kaczmarskiego, 2014 r.

Gitarowe struny, które go przecinają, nawiązują do znaków wymienionych w piosence Zbroja:
„Magicznych na niej rytów
Dziś nie odczyta nikt
Ale wykuta z mitów
I wieczna jest jak mit”.


Artystka też traktuje przekaz zbroi uniwersalnie. W jej ujęciu nie jest ona pordzewiałym zabytkiem, wyciągniętym z lamusa historii. Przekształca mit zbroi tak, by odpowiadał wciąż aktualnym rozterkom i problemom. Powtarza za fragmentem Dzieci Sancheza Oscara Lewisa, że człowiek codziennie toczy batalię z życiem. Doznane przez niego obrażenia psychiczne zamieniają się w strupy. One nawarstwiają się w duszy. Kolejne uderzenia powodują, że jednostka wykuwa w sobie rodzaj zbroi. W ten sposób chroni się przed kolejnymi cierpieniami. Pancerze z prac Zacharewicz powiązane są z cielesnością i emocjonalnością, czyli aspektami indywidualnymi. Jej rysunki odnoszą się nie tylko do historii powszechnej, lecz i do unikalnych doświadczeń jednostki.

Paradoksalnie, na większości z nich człowiek jest nieobecny. Zbroja nie uchroniła go od śmierci. Pozostały po nim tylko ślady. One potęgują poczucie braku. W tym kontekście szczególne są kompozycje z rzędami guzików, odprutych ze współczesnego rodzaju „zbroi”.

Katyńskie guziki I, 2014 r.

Pochodzą one od mundurów polskich oficerów, wymordowanych w czasie II wojny przez NKWD w Katyniu i pobliskich miejscowościach. Zacharewicz zauważyła, że guzik z orłem w koronie był małą częścią uniformu, ale wielkim symbolem. Guziki nadal znajdowały się przy polskich jeńcach, gdy zostali pozbawieni broni, wolności i nadziei. „One z nimi odchodziły i one z nimi pozostały w zbiorowych grobach” – podkreśla rysowniczka. Zbigniew Herbert w wierszu Guziki  napisał:
„Tylko guziki nieugięte
przetrwały śmierć świadkowie zbrodni
z głębin wychodzą na powierzchnię
jedyny pomnik na ich grobie
są aby świadczyć Bóg policzy
i ulituje się nad nimi
(…)”

Katyńskie guziki II, 2014 r. 

Poeta udowodnił, że nie liczy się funkcja użytkowa przedmiotów, lecz ich znaczenie dla pamięci. Podobnie postępuje artystka. W serii rysunków Guziki katyńskie każda rzecz odnosi się symbolicznie do jednego życia. Autorka balansuje między indywidualną tragedią pojmanego oficera i jego bliskich, a masowym wymiarem dokonanej zbrodni. Grupowanie guzików w szeregach nie jest przypadkowe. Żołnierze byli mordowani równie systematycznie. Jeden człowiek, jeden strzał w tył głowy, i następny, aż do ostatniego straceńca. W pracy Katyńskie guziki V przedmioty nie są uporządkowane, a swobodnie rozsypane wokół okrągłych, czarnych śladów, jakby dziur po kulach. 

Katyńskie guziki V, 2014 r.

Artystka ustosunkowuje się do martyrologii bez narracyjnego patosu. Korzysta z oszczędnych form wyrazu, bliskich abstrakcji geometrycznej. Gdyby widz nie miał pojęcia o sytuacji, jakiej dotyczą rysunki, rozważałby je zupełnie inaczej. Oceniałby je wyłącznie pod względem rozmieszczenia i zróżnicowania kształtów czy powierzchni.  

Minimalizm techniki plastycznej zastosowanej przez Zacharewicz pogłębia znaczenia idei, z których ona odważnie i niezależnie czerpie. Artystka nie moralizuje, nie epatuje dosłownością i monumentalizmem. Mimo tego jej prace wywierają silne wrażenie. Skłaniają odbiorcę, by zastanowił się, czy w większej opresji znajduje się rycerz na polu walki, czy cywil w codziennych zmaganiach z razami wymierzanymi mu przez życie.

Ekspozycję rysunków można obejrzeć w Muzeum Regionalnym w Radomsku (ul.  Narutowicza 1) do 27 listopada br. 22 listopada o godzinie 17:00 odbędzie się jej finisaż.
Zapraszam!

Zbroja podróżna

Reprodukcje prac (oprócz powyższej) wykonał Robert Sękiewicz. Pochodzą one z katalogu do wystawy - tak jak mój tekst.  Cały katalog można przejrzeć i pobrać tutaj: https://drive.google.com/file/d/0B7dZofte-d4ZOHBETDQ2QlMyNlk/view?usp=sharing. Zawiera on więcej prac niż przedstawiłam w notce. 

P.S. Moja strona na facebooku: https://www.facebook.com/motyl.marta: teksty i inspiracje na bieżąco :).
Odloty na Facebooku

11/07/2014

Odloty na Facebooku


Motylowy profil autorski znajdziecie tutaj: https://www.facebook.com/motyl.martaPodzielcie się jego adresem z rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami ;). Będę na nim umieszczać również linki do nowych notek. Poniżej zapowiedź różnych atrakcji.

CHODŹCIE NA ŚWIEŻONKĘ!

Surrealiści sporo się naprodukowali na temat wolności myśli i pragnień. Wierzę im, bo komuś trzeba wierzyć. Zapragnęłam wyjść z mniej i bardziej twórczymi sprawami poza prywatny profil. Oddaję w Wasze ręce kilka albumów z mięskiem, które przygotowałam. Zajrzyjcie. Są w nich odgrzewane kotlety, świeżonka i mrożonki, czyli: co napisałam, co się dzieje, co kombinuję. Wszystko z mniej lub bardziej apetycznymi ilustracjami. Na bieżąco będę dzielić się z Wami informacjami, linkami do wpisów na blogu i tym, co mnie inspiruje: obrazami, fotografiami, cytatami, muzyką. Niech ich i moja energia lecą do Was, a mam nadzieję, że i od Was wiele jej przyleci.

Stoję przed moim sklepem mięsnym, chwieję się na szpilkach, żeby było uroczyście. Ciacham czerwoną szarfę, wystrzela korek od szampana, ale nikogo nie trafia w głowę. W powietrze fruną baloniki. Dwie osoby klaszczą, reszta patrzy na psy kopulujące na pobliskim skwerku. Pięknie jest!

Mark Ryden, Balloon Boyźródło

Zapraszam!
Co w jesieni piszczy

10/26/2014

Co w jesieni piszczy


We łbie mi się poprzewracało. Już nie lubię jesieni tak, jak dawniej. Wiosna i lato wywoływały we mnie przyjemne uczucie współgrania z przyrodą. Teraz, żeby z nią współgrać, padam i usycham jak liście. Później podmuch wiatru, wir, znów do góry.

Kiedy przespacerowałam się po październiku, zwróciłam uwagę na liściaste cienie. Przy prawym, dolnym rogu widać kobietę w wymyślnym kapelutku.

Fot. MM

Prawie jak Macademian Girl:


Ona rozkwita bez względu na porę roku. A ja zdziwiłam się, że nadal kwitną zupełnie naturalne kwiaty.  

Fot. MM

Z łąk wbiegamy do lasu.

Fot. MM

Warkot silnika, szmer kroków na żwirze, niewyraźne postacie oznaczały pewne niebezpieczeństwo. Z trudem rozróżniałam szelesty między drzewami. Liczba ich potencjalnych sprawców była zbyt duża, żebym bez wątpliwości wskazała winowajcę. Czy to wiatr, mysz, amator grzybów, czy tak dzikich stworzeń jak ja? Chroniłam się w zaroślach i wytężałam zmysły. Osądzałam, czy zagrożenie minęło. Penetrowałam pułapki i kryjówki.  Dzień po dniu, krok po kroku przygotowywałam się do tego, by przechytrzyć ludzi i podbiec do ich domów niezauważona. Kto wie, jaki triumf mnie czeka? Kto wie, przy ilu gospodarstwach uda mi się przemknąć? Później przedostanę się głębiej, aż do najciemniejszych zakątków podwórzy. Moja szybkość i zwinność wzrosły. Już, już byłam przy pierwszym domu, pewna zwycięstwa, zwiastującego kolejne sukcesy. Już, już witałam się z gąską. Wtedy zaskoczyła mnie jasnowłosa kobieta. Nadbiegła z przeciwnej strony. Jak mogłam jej wcześniej nie zauważyć? Przyspieszyłam, by uchronić się przed byciem zapamiętaną. Ona zniweczyła i ten zamiar, gdy uśmiechnęła się do mnie. Nie przeszkadzała jej moja puszysta kita.

Niestety zgubiłam źródło :(

P.S. Tekst o lisie powstał z uwielbienia dla wydłużonych pyszczków, bystrych oczu, spiczastych uszu, giętkich grzbietów i miękkich łapek. 

W kolorach pastelowych...

10/23/2014

W kolorach pastelowych...


...są włosy panien z dwudrzwiowej szafy. Ich delikatne i słodkie ciała pewnie rozbieliło mleko.

Fot. Agata Gocał, źródło

Kobiety przypominają kukiełki, odłożone po występie. Zwiesiły ramiona, ugięły nogi. Otworzyły drzwi na oścież, lecz świeże powietrze ich nie ożywiło. Pozostały zrezygnowane, senne.  Jesień tak mną kołysze, że moje powieki stają się równie ciężkie. 

Spodobała mi się aura, jaka emanuje z tej fotografii. Nie tylko to, co ciemne, ale też to, co pastelowe bywa melancholijne. Piosenka Po prostu pastelowe to potwierdzi.


Jej energetyczną wersję nagrały Strachy na Lachy.


Ten sam tekst zabrzmiał inaczej w różnych aranżacjach muzycznych, które wykreowały jego nastrój. Kiedy masz ochotę się pokiwać, włącz Malarzy i Żołnierzy, a gdy poszaleć - zatańcz ze Strachami.

W kolorze pastelowym były też płatki róż, zamkniętych pod szklanym kloszem. 

Fot. MM

Niezwykłą lampę sfotografowałam na jednej z wystaw zorganizowanych w ramach 8 edycji Łódź Design Festival.  Nawiązuje do  motywu z Małego Księcia. Autorem projektu jest studio Lightovo.  

Dzięki tym odkryciom jesień  trochę pojaśniała. Nawet poleciałam po lody, nucąc pod nosem: Tyle słońca w całym mieście. Kolejne sposoby na poprawienie samopoczucia, gdy ciemno wszędzie, głucho wszędzie i nie wiadomo, co to będzie -  już wkrótce. A w następnym wpisie zajmę się chyba lisami.



Co zrobić (z) latem?

8/29/2014

Co zrobić (z) latem?


Najbardziej rozgrzana pora roku zasługuje na szczególne traktowanie. Dzięki moim wskazówkom już nie musisz się zastanawiać, czym zajmiesz się w kolejne wakacje. 

Nie daj się modnym mamidłom. Każdy trend przemija. Podaję pomysły, które są ponadczasowe: można je zrealizować w dowolnie wybrane lato, niezależnie od terminu i długości urlopu. Są odpowiednie dla osób w każdym wieku. Uspokoją wybuchowych, rozpromienią spokojnych. Porada nr 6 stanowi wyjątek, żeby potwierdzić reguły.

Autorem wszystkich poniższych fotografii jest Szymon Swoboda.  Lubię pić kawę, więc chętnie wykładam ją na ławę: zdjęcia, do których mu pozowałam, zainspirowały powstanie notatki. 

1. Podejmij wyzwanie i spróbuj zaprzyjaźnić się z różami. Bądź dla nich delikatna/y, a zarazem uważaj, by Cię nie poharatały.


2. Szukaj wiatru w polu...


3. Znajdź schronienie pośród traw.




4. Częstuj owocami. Zrób nalewkę z czeremchy, podobno jest znakomita!


5. Hipnotyzuj i daj się zahipnotyzować. 




6. Zostań demonem. 


Zainspiruj się też piosenką i klipem:


7. Pogódź się, że lato przemija. Nie wyglądaj za nim, gdy będzie odchodzić. Powitaj w progu nawiedzoną jesień.
Niezaspokojenie

8/19/2014

Niezaspokojenie


źródło

Poniższy tekst nie jest recenzją, a zapisem rozważań po obejrzeniu filmu.

Joe, główna bohaterka Nimfomanki, nigdy nie odnajdzie spełnienia. Zmysły i psychika tej kobiety pozostają nienasycone doznaniami. Ona potrzebuje ich w coraz większych dawkach. Seks staje się dla niej też sposobem na pozbycie się napięcia. Kiedy beznadzieja rośnie, erotyzm działa jak zastrzyki energii i pierwotnej siły witalnej. Śmierć oddala się. Pomoc jest doraźna, bo złe stany i tak wracają, więc Joe znowu musi je odreagować. Nałóg zniewala, gdyż rozkosz przeplata się z bólem. Sądzę, że słowem-kluczem do dzieła von Triera jest „niezaspokojenie”. Ono wiąże się z obsesją i przymusem, właściwymi dla każdego uzależnienia. 

Alkoholik regularnie zagląda na dno butelki, lecz nie ukoi pragnienia. Pracoholik odnosi wrażenie, że poświęca za mało czasu zadaniom, które powinien zrealizować. Zresztą nie wykona ich tak perfekcyjnie, jakby sobie tego życzył. Dla anorektyczki jej ciało nie jest i nie będzie wystarczająco chude. Bulimiczka traci panowanie nad napadami obżarstwa i nie powie "stop", dopóki nie zwymiotuje. Wszyscy ci ludzie wciąż czują się "nie tak". Czy poprzez nałóg na jaw wychodzą emocje, które zepchnęli w głąb siebie? A może oni doświadczają uczuć zastępczych, związanych z zapotrzebowaniem na to, co ich uzależnia? Wszelkie problemy bledną w obliczu narkotycznego głodu. Część nałogowców przed powielaniem paranoicznych zachowań powstrzyma dopiero fizyczne wyczerpanie organizmu. Jego zwiastun, cierpienie, pojawia się w ich życiu zbyt często. Oni go łakną, by wyżyć się na sobie. Za jakie grzechy? O to trzeba by pytać indywidualnie. Czy dla wielu osób największym grzechem nie jest to, że istnieją? Próbują rozładować cierpienie, jakie  przynoszą im codzienne zmagania z życiem. One prędzej czy później rzucają wyzwanie nadmiernej wrażliwości. 

Na psychoterapii grupowej dla uzależnionych Joe wygłasza płomienne przemówienie, w którym śmiało przyznaje się do odczuwania nieokiełznanego pożądania i oskarża "burżuazyjne" społeczeństwo o hipokryzję. Jej próby bycia taką samą jak inni kończą się fiaskiem. Przestaje jej przeszkadzać, że dla wielu osób jest odstręczająca. Zaczyna czerpać satysfakcję z tego, że nosi w sobie "brud", którego nie akceptują ludzie uważający się za moralnie wyższych od niej. Stawia pod znakiem zapytania przyjęte przez nich normy. Wybiera życie poza ich systemem. Przekracza kolejne granice.

Jest rebeliantką, która w końcu decyduje się wyrazić cały nagromadzony w sobie gniew. Krzyczy, niszczy, podpala. Nawet nie musi zdobywać się na odwagę. Szukanie coraz mocniejszych wrażeń jest dla niej naturalne, przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Joe kierują impulsy, ale nie oznacza to, że ona jest bezmyślna. Jej sposób pojmowania świata, typ charakteru i kolejne przeżycia pomagają zrozumieć jej postępowanie. Bohaterkę cechują odwaga, niezłomność i zgoda ze sobą. Ona nie wstydzi się siebie. Zdaje sobie sprawę, co zrobiła dobrze, a co zupełnie jej się nie udało. Próbuje zrozumieć siebie. Nawiedzają ją wyrzuty sumienia. Moim zdaniem nietrudno jest polubić tę kobietę. Zresztą, kto wie, co w jej historii jest prawdą, a co zmyśleniem, wykreowanym na potrzeby drugiego bohatera, Seligmana? Na ile on współtworzy opowieść Joe? Niedopowiedzenia zwykle mnie przyciągają i zachwycają.

Wspominałam już o tym, że uznaję film za dobry, gdy przyniesie mi silne wrażenia. W tej klasyfikacji Nimfomanka jest znakomita!  Fascynują mnie niepokojące dzieła. Niektóre emocje mi nie wystarczają. Chcę je potęgować lub szukam nowych jak opętana, w sztuce i w życiu. Czasami robię to nieświadomie, po prostu wchodzę w nurt. Znacie to uczucie? Intensywne doświadczenia mają za zadanie mnie pobudzić, przywrócić do "tu i teraz". Hej, Joe, wydaje mi się, że rozumiem Twój nieposkromiony apetyt. I że wielu widzów go zrozumie, nawet, gdy nie zechcą się do tego otwarcie przyznać.


Lalka i jej kreator

8/03/2014

Lalka i jej kreator


Hip hip hurra, skończyłam pisać magisterkę! Przyszedł czas na podsumowanie i nowe refleksje.

Lalki uwiodły mnie tym, że bytują między realnością i wyobrażeniami, życiem i śmiercią. Tadeusz Kantor uważał, że one zawierają „(…) całe poniżenie, WSZYSTKIE marzenia ludzkie, ŚMIERĆ, Horror i Grozę”. Zwróciłam uwagę na figury, które przekraczają normy estetyczne i moralne. Intrygowały mnie więc lalki  psychodeliczne, perwersyjne i demoniczne. Istotne były obecne w nich zgrzyty i prowokacje.

Badałam, co one mówią o współczesnej kulturze i społeczeństwie. Szukałam w lalkach także ponadczasowych wartości i odniesień do historii sztuki. Zestawiałam dzieła plastyczne z fragmentami poezji i prozy. Interesowała mnie wspólnota we wrażliwości malarzy, rzeźbiarzy, poetów i pisarzy. Później zmęczyłam się i zwątpiłam. Nastąpił etap: „krew, pot i łzy”. Rozdział Lalki jak z horroru, który najbardziej przeżywałam, najlepiej mi się udał. Jestem z niego w pełni zadowolona.

Lalki towarzyszyły mi przez długi czas. Były świadkami mojej euforii i udręki, radości i przygnębienia. Zawiązałyśmy więź. Pokochałam te piękności i paskudy. Cieszę się, że stworzyłam pracę na taki temat. Ona stała się moim oczkiem w głowie. W piątek trzymałam w ramionach próbny wydruk tekstu, łącznie z ilustracjami. Pierwszy raz poczułam się dumna z tego, co zrobiłam.  

Poniżej prezentuję kilka zdjęć, które odnoszą się do relacji kreatora i lalki. Odnalazłam je niedawno i zachwyciłam się. Różnią się od siebie rodzajem relacji, jakie uwidaczniają.
 
Reż. Neil Jordan, kadr z Wywiadu z wampirem, 1994 r. Claudia i Lestat, źródło

Powyższy kadr jest bardzo wymowny. Wampir Lestat prezentuje lalkę Claudii, której podarował wieczne życie i udrękę. Dziewczynka zamieniona w wampirzycę przypomina piękną lalkę. Spójrzcie na jej włosy, twarz, strój. Claudia nigdy nie dojrzeje. Lestat będzie starał się nią kierować niczym marionetką. Jednak bohaterka zbuntuje się przeciwko „twórcy”. Uwielbiam  kostiumy bohaterów i ich barwy. Szmaragd sukni Claudii jest urzekający. Dobrze prezentuje się na tle tkanin utrzymanych w ciepłym beżu, ceglastej czerwieni,  łagodnym brązie.
 
Marina Bychkova i lalka jej autorstwa, 2014 r., źródło

Fotografia ukazuje rosyjsko-kanadyjską artystkę z jednym z jej dzieł. Kobieta i figurka są do siebie podobne. Bychkova  czule podtrzymuje porcelanowe ciało lalki. Wygląda, jakby wynosiła omdlałą. Chroni jej kruchość. Przytula policzek do delikatnej twarzy. Lalka nie reaguje, ale wydaje się, że w jej oczach szklą się łzy.
 
Fot. Irina Ionesco, Sylvia Kristel, 1975 r., źródło

Spojrzenie kobiety z tego zdjęcia jest wyzywające. Ona nie miała litości dla manekinów. Gardzi nimi. Wydaje się, że za chwilę rozprostuje nogę – po to, by zrzucić z łóżka ich sztuczne głowy. 

Sądzę, że nadal będę szukać ciekawych lalek. Zyskałam nową pasję :).
Uwodzicielskie złoto

6/11/2014

Uwodzicielskie złoto


Kocham obrazy Gustava Klimta za zmysłowość, energię, rozfalowanie, nasycone barwy, ozdobność. Nie nazywałabym jej dekoracyjnością, ponieważ zawierają one zbyt wiele niepokoju. Wczoraj siostra pozwoliła mi skorzystać ze swojej karty prezentowej do jednej z sieci księgarskich. Kiedy na półce zobaczyłam album z pracami wiedeńskiego secesjonisty, musiał być mój. Autorka tekstu: Eva di Stefano, tytuł: Uwodzicielskie złoto. Na okładce znajduje się detal z dzieła Węże wodne I (powstało ok. 1904 r.).
Czytajmy Jelinek

2/22/2014

Czytajmy Jelinek


Zdarzają się historie, które nie dają spokoju, dopóki nie pozna się ich po ostatnią stronę. W uniesieniu i przerażeniu czytam takie kartka po kartce, i chcę dalej, więcej, szybciej. Kręcę się na tej karuzeli i mocno się trzymam, choć gromadzi się we mnie coraz więcej napięcia. Nic dziwnego, że kiedy schodzę, czuję mdłości.

Do takiej grupy należy Pianistka Elfriede Jelinek.

źródło

Pisarka opowiada o życiu Eriki Kohut, profesorki, która uczy gry na fortepianie. Jej kariera artystyczna nie powiodła się tak, jak tego oczekiwała, a życie osobiste jest jeszcze bardziej niesatysfakcjonujące. Czterdziestoletnia kobieta wciąż mieszka z despotyczną matką. Są od siebie uzależnione emocjonalnie. Awanturują się i biją, godzą, a nocami zgodnie dzielą małżeńskie łoże. Główna bohaterka ma skłonności autodestrukcyjne i brutalnie się okalecza. Zakochuje się w niej uczeń, Walter Klemmer. Początkowo jest nieświadomy utajonych przed otoczeniem upodobań podziwianej nauczycielki. Nie wie, że po zajęciach znakomicie znająca się na muzyce, dystyngowana, oschła i złośliwa Kohut ogląda peep-show, filmy pornograficzne albo pary uprawiające seks w parku. Jej wymagania  co do ich relacji, spisane w skierowanym do niego liście, wprawiają go w osłupienie. Ona nawet nie podejrzewa, jak zemści się za nie młody mężczyzna.  Więcej nie zdradzę. 

Nie znoszę Pięćdziesięciu twarzy Greya – kiczowatej opowieści o odnajdywaniu swojego pana, który ocali zagubioną niunię, nada jej życiu sens i znaczenie, a jaki dreszczyk temu towarzyszy! Jaki występek! Hoho! Po prawdziwe dreszcze zapraszam do Jelinek, która napisała swoją powieść wiele lat przed „przełomową” sagą E.L. James. Wszystkie jej fanki powinny sięgnąć po Pianistkę, by przekonać się, jak wygląda wstrząsający portret psychologiczny, czym jest przekraczanie granic, co się dzieje, gdy sytuacja rzeczywiście wymyka się spod kontroli i już nie da się niczego cofnąć. Literatura Jelinek to nie jest tani komplecik z sex shopu z przepaską na oczy gratis. Czytajmy ją, bo bardzo wydatnie obrazuje różne obsesje i zagrożenia. Bez żenady wyciąga poupychane po szafach, mroczne strony charakteru różnych postaci i realne upokorzenia, jakimi obdzielają i jakich doświadczają. Jej książki przejmują dogłębnie i nie dają spokoju. Aż mi wstyd porównywać obie autorki. Wybaczcie skojarzenie, po prostu jestem cięta na książki o umiejętnościach Greya i tłumaczenia, jak one wyzwalają kobiety. Jelinek wprost i brutalnie pisze o zniewoleniu przez innych ludzi i wewnętrzne demony. Śmiało prowadzi przez piekło myśli i zachowań.

Noblistka ma wykształcenie muzyczne, co wpłynęło na jej prozę, gdyż w niej naprawdę dobrze gra słowami. Jedno biegnie za drugim bardzo wartko, rytmicznie, wszystko jest tak zgodne… nie potrafię tego odpowiednio określić. Dawno nie miałam w ręku równie wciągających książek jak jej. Wspominałam już, że kiedy dzieło mną zatrzęsie, odczuwam satysfakcję. Pragnę tej szalonej karuzeli, mimo następstw po zejściu z niej. Dlatego polecam też film Michaela Hanekego zrealizowany na podstawie Pianistki. 

źródło

Obraz filmowy zwykle jest uproszczeniem, niektóre wątki książki zostały naturalną koleją rzeczy pominięte. Jednak reżyser dobrze oddał atmosferę powieści i osobowości bohaterów. Jestem mu wdzięczna szczególnie za to, że pokazał mi Erikę. 

źródło

Zaproponowany przez niego wizerunek idealnie do niej pasuje. Kiedy czytam, nie wyobrażam sobie wyglądu postaci we wszystkich szczegółach. Teraz, gdy myślę o głównej bohaterce, widzę ją jak w tym filmie.

Piękny kadr, jeden z moich ulubionych. Są w nim metafizyka, spokój, cisza. Daje odpocząć od wrażeń. Źródło

Scena odczytywania listu w pokoju Eriki. Źródło

Na koniec dodatek specjalny: wyestetyzowana lalka, która w ogóle nie pasuje mi do tej postaci, ale... doceniam, gdy bohater wychodzi z książki i jest kreowany na różne sposoby.

źródło
Dwupak

2/13/2014

Dwupak


Zestaw składa się z kolaży, które zawierają pełnowartościowe, odżywcze porcje obrazów i skojarzeń. Pierwszy nosi tytuł Jeden dzień (jest on oczywisty, ale niech tak zostanie).


W drugim mikro- i makroelementy będą najlepiej przyswajalne dla wielbicieli malarstwa/muzyki/tańca/makabry/zoologii/owsianki/kawy. By odpowiednio zadziałały na organizmy, praca potrzebuje jeszcze jednego składnika: tytułu.


Propozycje, które zebrałam do tej pory, brzmią: Żyrafa na obcasach i Bezkrwista twarz przeźroczysta, śmiertelna maska uroczysta ("O, prawie jak z Leśmiana" - skomentowałam, "Bo to on" - odpisała ignorantce Karolina). Czekam na kolejne pomysły. Pomożecie? 
Struktury przetransformowane

2/10/2014

Struktury przetransformowane



To zdjęcie i wiele innych znajdziecie w motylowej fotorelacji z wernisażu wystawy Piotra Pasiewicza Struktury przetransformowanehttp://www.plasterlodzki.pl/sztuka/malarstwo-grafika/9040-struktury-przetransformowane-w-galerii-papieru-i-druku-foto.


PRZEMIANY

Pierwowzorami dla prezentowanego cyklu grafik były fotografie. Miasto jest ogromną, pulsującą, rozrastającą się w różne strony formą, z której można zaczerpnąć wiele elementów. Artystę często inspirują popękane, szorstkie faktury, widoczne na murach i tynkach, rozmazane odbicia budowli w kałużach, zarysy natury (np. gałęzi –  one są przecież bardzo graficzne). Sfotografowane obiekty i związane z nimi przeżycia stanowią pretekst do dalszych działań. Pasiewicz przekształca je, dopasowuje do siebie, grupuje w nową, plastyczną rzeczywistość. Ukończone dzieła mają charakter abstrakcyjny. Twórca nie chce, by utożsamiać je z tym, co widzialne. One obrazują procesy, które nie zachodzą na zewnątrz, lecz pod tkanką znanego nam świata. Dla autora liczą się napięcia rodzące się między kształtami i poczucie przemiany, którego doświadcza zarówno on, jak i widzowie. Pasiewicz nie prowadzi ich po liniach, jakie tworzy. Woli, by każdy z nich wybrał własny szlak, zależny od jego wyobraźni i wrażliwości.

ZROZUMIENIE

Odpowiedzi na to, jak postępować z tymi pracami, udzieli wiersz Pawła Tomanka Mówidełko (autor został laureatem XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina).

„Co zrobić z czymś, co nie dotyczy,
ale dotyka? Dajmy na to, sławetna ręka
losu, jego krzywe paznokcie, ogryzione
do krwi? Cudzego losu, w tym tkwi sedno,
bo zrozumienie rośnie jak mandragora
i chciałoby się fuknąć: odejdź,
zostaw mnie, ale w gardle coś
kruszy się bezpowrotnie, i co powiesz?
Mieliśmy paść się na wiecznych pastwiskach,
a budzimy się w szczerym bólu,
ze spętanymi ustami”.

Uważam, że „(…) co nie dotyczy,/ale dotyka” jest trafną definicją abstrakcji i sposobów jej oddziaływania. Ona nie odwołuje się do widzialnej rzeczywistości, lecz do tej wewnętrznej, równie obecnej i odczuwalnej. Ręka losu nawiązuje do mechanizmów niezależnych od nas, do ciągłego przeistaczania się, którym ona kieruje. Los jest cudzy: jego działania i ich wpływy obrazuje nam inna osoba, artysta. Dzięki niemu te doświadczenia przepływają przez nas. Kiedy będziemy mieć cierpliwość do obrazu, nie odwrócimy się od niego, a poświęcimy mu czas i emocje, wówczas zrozumienie będzie wrastało. Dzieło zostanie w nas. Istnieje ryzyko, że nie zdołamy się od niego uwolnić. Ból i spętane usta kojarzą mi się z innymi pracami Piotra, na których widnieją surrealistyczne stwory niczym z koszmarnego snu.

Grafiki i wiersz powstały niezależnie od siebie i pewnie nigdy by się nie spotkały. Kiedy zestawiłam je ze sobą, dostrzegłam między nimi związek. Moim zdaniem wiersze nie mówią dosłownie o obrazach, lecz pozwalają na ich nowy odbiór. Ten proces równie dobrze może przebiegać w drugą stronę. Jeżeli obraz ilustruje tekst, uzupełnia go o nowe wartości, nawet niezamierzone przez autora.

PRZESTRZEŃ

Wystawa ma szczególny charakter z tego względu, że odbywa się w ciekawym miejscu: Galerii Domu Papiernika. Jest ona częścią Centralnego Muzeum Włókiennictwa (więcej informacji http://papiernictwohistoryczne.pl/muzeum/dom-papiernika/  i http://www.muzeumwlokiennictwa.pl/o-skansenie/1/96,dom-papiernika.html). Ekspozycję można oglądać do końca lutego. Drewniane, białe ściany świetnie pasują do grafik Pasiewicza. On zapełnił zgeometryzowanymi formami także podłogę. Cała przestrzeń pomieszczenia stała się więc artystyczną instalacją: współgra z pracami i dopełnia je. Moim zdaniem był to jeden z najlepszych sposobów wyeksponowania grafik tego artysty. Ponadto 26 lutego odbędą się warsztaty twórcze dla dzieci, które poprowadzi twórca: Kolory wyobraźni. Ich częścią będzie zapełnienie podłogi barwami. Jestem bardzo ciekawa efektu.

SERDECZNOŚĆ

O ile nie przepadam za wernisażami, to atmosfera na tym była zupełnie bez zadęcia, ciepła i wesoła - w dużej mierze dzięki Ryszardowi Uljańskiemu, który zajmuje się Galerią i zbiorami Muzeum Papieru i Druku. Ma ogromną wiedzę z zakresu introligatorstwa, literatury, bibliotekoznawstwa, sztuki, często żartuje. Razem z Elżbietą Uljańską bardzo miło ugościł wszystkich uczestników wernisażu. Ich dobre  humory, błyszczące oczy i uśmiechy widać na zdjęciach. Rozmowy się nie kończyły - szczególnie na after party :).


Przed otwarciem wystawy pan Ryszard pokazał mnie i Piotrowi limitowane wydanie wierszy Miłosza ilustrowanych grafikami Stasysa, z autografem noblisty. CUDOWNOŚĆ! Poza tym zaprezentował nam papierowe lalki z Przekornej Trupy Stasia Straszydło (ich historia i zdjęcia http://www.muzeumwlokiennictwa.pl/zaprosili-nas/1/217,przekorna-trupa-stasia-straszydlo.html) oraz pokój mieszkalny z końca XIX w., którego lokatorami są manekiny. Czułam się jak we śnie, a później obudziła się we mnie surrealistka. Latem cały domek zapełni się papierowymi lalkami – już nie mogę się doczekać.

Z panem Ryszardem odwiedziłam też tzw. kotłownię, czyli inną część Centralnego Muzeum Włókiennictwa. Zobaczyłam w niej, jak pracowała maszyna parowa, która napędzała całą fabrykę. Wystawa była interaktywna: nad maszyną unosił się kolorowy dym, w tle igrały piekielne ognie, światła zapalały się i gasły. W innym pomieszczeniu głos Ludwika Geyera (pioniera rozwoju przemysłu włókienniczego w Łodzi, właściciela Białej Fabryki) poważnym tonem oświadczył mi, że nigdy więcej mam się tu nie pokazywać na rauszu. Panie Geyer, byłam zupełnie trzeźwa i obraziłam się. Niedawno (nie wiedziałam jeszcze o wystawie Piotra i nie miałam pojęcia, jak wiele rzeczy obejrzę przy jej okazji) odświeżyłam Ziemię Obiecaną Wajdy. Mówiłam już o potędze przypadków? ;).

P.S. Mam nadzieję, że relacja tekstowa nie wypadła chaotycznie. O tym dniu nie da się dokładnie opowiedzieć – to zaledwie część - był rozśpiewany, intensywny i bardzo pozytywny!
Od pełnostanu do pustostanu i z powrotem

2/02/2014

Od pełnostanu do pustostanu i z powrotem


Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam z Piotrem Pasiewiczem i jego plastycznymi szarlatanami. Zdjęcia, którymi zilustrowałam poniższy tekst, wykonał artysta.  

W mieście znajdują się miejsca, które oddychały płucami lokatorów i odbijały echem ich głosy. Kiedy oni je opuścili, te przestrzenie nie stały się martwe. 


Teraz prowadzą inny tryb życia. Są niezależne od człowieka, ale żywią się pozostałościami jego obecności. Ślady po dawnych mieszkańcach wyzwalają poczucie braku. 


Zdewastowane pokoje i rupiecie przemawiają nowymi, przejmującymi głosami. Przekazują dramat tego, co porzucone, rozbite i nie do uratowania, a zarazem zrezygnowaną zgodę na „wyrok”.  Wejdźcie za mną do środka... 


...a przekonacie się, w jaki sposób Pasiewicz sprawił, że zrujnowane pomieszczenia zostały powtórnie zasiedlone i zyskały inny wyraz. Linie, jakie malował w nich sprayem, opadały i wznosiły się w dynamicznym ciągu. 


Za ich pomocą artysta uzyskiwał abstrakcyjne i biomorficzne kształty. Łączył je ze sobą w ornamenty i zdobił nimi ściany.  Dzięki jego działaniu pełne ekspresji formy przeżywały zwariowane przygody. Kolejne kształty dołączały do nich prosto z tekturowych pudeł.
  

Twórca pobudził je do wzmożonego oddziaływania. Cichy pustostan zamieniał w ożywiony pełnostan. Plastyczna społeczność zagarniała coraz więcej miejsca. 


Wymknęła się spod kontroli i tańczyła na gruzach, aż wirowała w oczach, coraz szybciej i szybciej, dalej, bardziej. 


Dołączyłam do niej i wpadłam w jej szalony rytm.


Zmęczyłam się, ale ona nie chciała wypuścić z objęć ani mnie, ani mojej wyobraźni. Uciekłam i wdrapałam się tam, gdzie nie mogła mnie dosięgnąć. 


Z bezpiecznej wysokości i odległości obserwowałam, co będzie działo się dalej. 


Tymczasem rozwibrowani lokatorzy zajęli kolejny pokój.




Część rozgościła się na kanapie. Zawołali mnie i poprosili, żebym dołączyła do nich. Niegrzecznie byłoby im odmówić. Wykorzystali moją naiwność i przetestowali na mnie działanie zatrutego napoju.


 KONIEC 

Morał: Warto poświęcać się dla sztuki. Nie sztuką jest się napić.
Copyright © Marta Motyl