Pastelowe Narodowe

12/03/2015

Pastelowe Narodowe


Od kilku lat obserwuję pozytywne zmiany w Muzeum Narodowym w Warszawie. Na dobre kończy się mumifikowanie PRL-u w sposobie urządzenia placówki i w postępowaniu załogi. Obecnie z powodzeniem łączy tradycję (prezentuje sztukę starożytną, średniowieczną, dawne malarstwo europejskie i polskie, kładąc nacisk na wiek XIX, a wspinaczka po schodach sprawia, że tradycja od razu wchodzi w nogi) z nowoczesnością. Odnawiane są kolejne galerie. Pracownicy przestali się zachowywać tak, jakby połknęli kije i wyjmowali je z siebie tylko po to, by ganiać z nimi zwiedzających. Klamki w łazienkach nie trzymają się już na dobre słowo -  łazienki błyszczą remontem. Narodowe nie zastyga więc w formalinie, a idzie z duchem czasu. 

METAMORFOZA

Sztuka XX i XXI wieku interesuje mnie najbardziej, więc zawsze rzucam okiem na odpowiednią ekspozycję. Zaletą tej w Narodowym jest to, że tworzy  spójną  opowieść o współczesnych dziełach i przejrzyście pokazuje, jakim podlegały prądom. Prace są zaprezentowane w typowym, chronologicznym układzie, więc szału nie ma. Mimo tego byłam zainteresowana, którzy artyści zostali wybrani i co zobaczę w następnej sali. Jasne ściany dodają lekkości wystawie. Po przebudowie wiele zyskała i stała się atrakcyjniejsza w odbiorze.

Fot. MM

Zachwyciłam się grafiką Szymona Syrkusa Akt kobiecy i dwaj mężczyźni z 1921 r.  Wypada ponętnie i demonicznie.

Fot. MM

Pomyślałam, że byłaby dobra na ilustrację do piosenki Niegrzeczna.


„Mogę zdradzić ci sekret
Jeśli tylko przyrzekniesz
Mogę wyznać ci prawdę
Ale czy to jest warte?”.


Postacie z obrazu Witkacego szukają nowej gwiazdy, ale mnie się wydaje, że właśnie ją znalazły.

S. I. Witkiewicz, Szukanie nowej gwiazdy, 1922 r., reprodukcja z zasobów cyfrowych Muzeum, źródło  

Obraz emanuje taką energią, że psychologowie powinni pokazywać go pacjentom, żeby wzbudzać w nich nadzieję. Dużą dynamiką cechuje się też  płótno Zofii Stryjeńskiej Lipiec-Sierpień z 1925 r.

Reprodukcja z zasobów cyfrowych Muzeum, źródło

Patrząc na takie dzieła, aż chce się wypróbować taneczne kroki na muzealnej
 posadzce. 

E. Zak, Tancerz, 1925 r., fot. MM

A po imprezie – zjazd nastroju. Znużenie Tamary Łempickiej  prawie rozlewa się poza ramy.

1927 r. Reprodukcja z zasobów cyfrowych Muzeum, źródło

Trzeba więc naładować akumulatory. Czas na budzący wyobraźnię surrealizm. Kompozycja w wykonaniu Stefana Themersona.

1931 r., fot. MM

Oto kolejny świat, zbudowany na zupełnie innych zasadach niż realność, skoro zajdą na nim aż trzy słońca. Tylko kolor nieba wydaje się całkiem podobny do tego, który znamy.

K. Mikulski, Świąteczne popołudnie. Świerszcze nad miastem, ok. 1948 r., fot. MM

Widoczna jest inspiracja Kazimierza Mikulskiego swobodnymi formami i poetyckim charakterem  prac Joana Miró.

J. Miró, Kobieta i ptaki podczas wschodu słońca, 1946 r., źródło

Pośród dzieł sztuki naj, najnowszej zapatrzyłam się na instalację Grupy Luxus, bardzo kolorową, bardzo pop-kulturową, grającą na nutach humoru i absurdu. 

Grupa Luxus, Zwyciężyje, 1981-2013 r., fot. MM

Obraz Jarosława Modzelewskiego Strzemiński opłakujący Malewicza też bazuje na czarnym humorze, a oprócz tego na dystansie do gwiazd awangardy. 

1985 r., fot. MM

Analogiczny dystans wykazuje Julita Wójcik w wideo Pejzaż unistyczny, nagranym na pastwisku w Łoziskach. Punktem wyjścia dla tej realizacji były abstrakcyjne obrazy Strzemińskiego (twórcy unizmu) i ukazane na nich kształty.

W. Strzemiński, Powidok światła. Pejzaż, 1948 r., źródło

W. Strzemiński, Kompozycja morska. Wenus, 1933 r., źródło

Wójcik odniosła się do działań malarza z przymrużeniem oka (dyplomatycznie rzecz biorąc). Pasła krowy ubrana w sukienkę w charakterystyczne, unistyczne "łaty". 

Sukienka J. Wójcik, którą nosiła podczas realizacji filmu Pejzaż unistyczny w 2007 r., fot. MM

Czytała na głos zwierzętom m.in. fragmenty tekstów Strzemińskiego. Idylliczna sceneria pasowała do zdań o niekończącej się pogoni powidoków. Fragmenty dotyczące rytmu w sztuce zostały zestawione z krowami, które rytmicznie gryzły trawę. Przecież twórcy od zawsze inspirowali się naturą, prawda? Mnie podoba się  pomysł Wójcik na grę z awangardą pośród muczenia. 

Muzeum podkreśla, że kładzie nacisk na rozbudowywanie kolekcji sztuki współczesnej. W odrębnym pomieszczeniu chwali się eksponatami, jakie niedawno do niej zakupiło. Wśród nich jest m.in. obraz Łukasza Korolkiewicza Demony. 

1987 r., fot. MM

Gdzie skradają się duchy? Czy ta dziewczynka je widzi, czy tylko czuje ich obecność?  Porzucona lalka potęguje nawiedzoną atmosferę. Całość wypada hipnotycznie.

Intrygują także zupełnie odmienne, kolażowe prace Przemysława Mateckiego.

P. Matecki, P. Susid, bez tytułu, 2013 r., fot. MM

Świetne jest zestawienie żywych kolorów i uśmiechu z  mrocznym, psychodelicznym hasłem.

Co jeszcze wśród nowości? Znów Grupa Luxus, jeden Sasnal i jedyna w swoim rodzaju Katarzyna Kozyra jako elegancka Lou Salome, która tresuje Nietzschego i Rilkego jako dwa psy.

WYSTAWY CZASOWE – ZBYT PASTELOWE

Zawsze jestem ciekawa kolejnej wystawy czasowej w Muzeum. Zyskuje ona rangę ważnego wydarzenia i odbija się echem w mediach. Jednak zbyt często kuratorzy stawiają na prace, które zadowolą różne grupy odbiorców. Pewnie, że przyjemnie odhacza się kolejne tysiące odwiedzających. Ale organizowanych jest stanowczo za dużo pokazów-samograjów, prezentujących nie tylko powszechnie znanych, ale i uznanych artystów. Za mało wystaw wbija kij w mrowisko. Muzeum marnuje potencjał, by poruszać różne pokolenia. Będąc w nim, mija się i grupy starszych ludzi (z dużym zaangażowaniem dyskutujących o eksponatach), i hipsterkę (raczej pojedynczo niż w stadach). Sądzę, że posiadając zarówno szeroką publiczność, jak i misję, powinno ono od czasu do czasu stawiać na odważniejsze ekspozycje. Zastanawiam się, czy były takie od wystawy Ars Homo Erotica?  

Otwarcie wystawy Ars Homo Erotica w 2010 r., fot. B. Bobkowski/Agencja Gazeta, źródło

Uważam, że warszawskie Narodowe powinno również wytyczać nowe kierunki w aranżowaniu przestrzeni muzealnej. Najczęściej każda wystawa jest wyraźnie podzielona na części, zaprezentowane w oddzielnych lub przedzielonych pomieszczeniach. Czasami wydaje mi się, że spaceruję po czarodziejskim ogrodzie. Nie mogę się doczekać, co rozkwitnie za następnym zakrętem. Zmieniający się charakter ekspozycji akcentują różne kolory ścian. Ale ZWYKLE tak jest. Odstępstwo od klarowności by nie zaszkodziło. Czekam więc na śmiałą wystawę, z interesującą architekturą, która jeszcze bardziej odświeży wizerunek Muzeum. Niech nie będzie zrobiona wyłącznie nad wyraz poprawnie, niech lecą z niej iskry.

PASTELE W FORMIE CZYSTEJ

Narodowe brawurowo  zaprasza na Mistrzów pastelu.


Ekspozycja najbardziej ucieszy wielbicieli sztuki tradycyjnej. Jej odwiedzenie jest pomysłem na spędzenie rodzinnego popołudnia, które łączy, a nie dzieli. Te prace miło się ogląda i łatwo wchłania się ich piękno. Subtelność techniki, aksamitne i pudrowe efekty robią dobre wrażenie. Nikt nie będzie się z nikim kłócił, czy obrazy tworzyli tzw. prawdziwi artyści, czy tzw. wariaci. Tylko Witkacy odstępuje od grzecznej normy. Z tym, że jest świrem z kanonu, do tego cenionym, więc nie budzi już znaczących kontrowersji.

Wystawa jest uporządkowana w siedmiu salach, oczywiście wyodrębnionych kolorami ścian, tym razem w odcieniach od jasnego błękitu po głęboki granat. Obok siebie wiszą prace z tego samego wieku (od XVIII po XX) i o identycznej tematyce. Jeżeli pojawia się kilka dzieł danego artysty, również umiejscowione są w jednej grupie.  W osobnej sali zaprezentowano obrazy Leona Wyczółkowskiego. Plusem jest to, że trzeba się naprawdę postarać, by zgubić się pośród niesłychanego Ordnungu. Minusem, że kuratorzy nie zaryzykowali eksperymentu i nie podzielili całości oryginalnie (np. według stworzonych samodzielnie, intrygujących słów-kluczy). Po prostu poszli w sztampę. 

A oto mój subiektywny przegląd błogosławionych między pastelami. Nie znajdziecie w nim żadnych pejzaży. Skupiłam się na portretach, chociaż będą wyjątki od reguły.

Na dobry początek Alegoria Rozkoszy Louisa Francois Marteau (1766-67). 

1766-1767 r., reprodukcja z materiałów udostępnionych przez Muzeum, źródło

Nie da się minąć jej obojętnie, jest wyeksponowana oddzielnie i jeszcze oprawiona w złotą, potężną ramę.

Słodycz w skromniejszym wydaniu prezentuje Ludwika z Poniatowskich Zamoyska.

Autor nieznany, Portret Ludwiki z Poniatowskich Zamoyskiej, po 1748 r., fot. MM

Ciekawe, czemu panienka taka zarumieniona?

Cukierkowość do potęgi n-tej pod postaciami wystrojonych dzieci. 

F. Bocquet, Dzieci hrabiego d'Artois, po 1781 r., fot. MM

Przypominają kukiełki z kokardami pod szyją, obsypane dodatkową porcją lukru. Wyobrażałam sobie, że pies zaraz się im wyrwie i zacznie gryźć, przerywając sielankę. Z drugiej strony - ona urzeka.

Mniej budyniowo prezentują się portrety psychologiczne z XIX w. O ile bardziej szczere i głębokie jest spojrzenie jasnowłosej dziewczynki.

J. Rembowski, Portret Kazimiery Nehring w zimowym pejzażu, 1922 r., reprodukcja z materiałów udostępnionych przez Muzeum, źródło

A ta brunetka dopiero musiała mieć skomplikowane życie wewnętrzne. 

A. Bondy-Glassowa, Portret pani Sieczkowskiej, przed 1921 r., fot. MM

Trudno jest oderwać od niej oczy. Dzieło uświadamia także, że technika pastelu nie ma sobie równych w oddawaniu zwiewności (rękawy bluzki!). 

Prawdziwym królem wystawy, mocnym i charakternym, jest wspomniany już Wyczółkowski.

L. Wyczółkowski, Autoportret w chińskim kaftanie, 1911 r., reprodukcja z zasobów cyfrowych Muzeum, źródło

Jego pastele nie są tak "opatrzone" jak te Wyspiańskiego (również pokazywane w sporej grupie). Nawet, gdy maluje kwiaty w wazonie, zachowują pewien sznyt.

L. Wyczółkowski, Różowe azalie, 1903 r., reprodukcja z materiałów udostępnionych przez Muzeum, źródło

L. Wyczółkowski, Żółte chryzantemy w "chińskim" wazonie, 1909 r., fot. MM


Duże wrażenie robi seria Skarbiec wawelski, w której artysta ukazuje obiekty z katedry. 

L. Wyczółkowski, Velum królowej Jadwigi, 1907 r., fot. MM

Atrakcję stanowi też (jak zawsze) Witkacy i substancje, jakie brał, gdy malował, zaszyfrowane w inskrypcjach na jego dziełach.

S.I. Witkiewicz, Portret Leona Reynela, 1928 r., reprodukcja z materiałów udostępnionych przez Muzeum, źródło

Nastolatki są przeszczęśliwe, gdy się o tym dowiadują i przekazują informacje dalej. Witkacy byłby i dziś gorąco przyjmowany na każdej domówce. 

Oglądanie pasteli to niezła gratka, bo pokazywane są rzadko (ze względu na podatność na zniszczenia), a w takiej masie występują raz na ruski rok. Ekspozycja będzie czynna do końca stycznia 2016 r.

DUCH CZASU

Na atmosferę muzeum składają się nie tylko prezentowane dzieła, ale i jego pracownicy. W tym ci, którzy mają bezpośredni kontakt z odwiedzającymi. Obsługa Narodowego jest milsza niż była. Szatniarki nie stroją dąsów i nie robią łaski, ba! nawet suszą mokre berety na grzejnikach. Ekspozycji pilnują nie tylko kobiety, które pracują w Muzeum od x lat. Często wykonywały obowiązki, dając do zrozumienia, że są kapłankami w tej świątyni. Bałam się, że zrobię coś nie tak i zakłócę buzowanie świętego ognia. Co nie zostanie mi wybaczone. A najlepiej, gdyby ludzie się tak nie pałętali. Istniałyby tylko one i eksponaty. Raj.  Teraz wydaje mi się, że odpuściły dążenie do niego. Zeszły z piedestału, zachowują się naturalniej i bardziej wyrozumiale wobec publiczności. Jest też nowa ekipa, lecz dość znudzona. Te młode dziewczyny, posmutniałe od mundurków,  nie tupały za mną krok w krok. Zachowywały się dyskretniej. Niektóre myszki rzucały tęskne spojrzenia z kątów albo znad ekranów smartfonów. Nagle ożywały i wyłaniały się ze swoich norek. Nadkontrola: źle, ale za mało zainteresowania: też niedobrze.

Jeśli już jesteśmy przy smartfonach - istnieje aplikacja, która przybliży zwiedzającemu dzieła, a wiadomości dostępne są w wersjach soft i hard. W punkcie informacyjnym na parterze można też zaopatrzyć się w plany gmachu i inne druki informacyjne (m.in. z rozpiską wykładów, warsztatów i pokazów filmowych na dany okres), bezpłatnie wypożyczyć audioprzewodniki lub filmowe oprowadzanie.  Na cyfrową wycieczkę po Muzeum wybierzecie się tutaj: http://cyfrowe.mnw.art.pl/dmuseion

Pod koniec wizyty odwiedziłam sklepik z publikacjami dotyczącymi wystaw, historii sztuki i z gadżetami muzealnymi. Da się do woli przebierać w pocztówkach, plakatach, zakładkach do książek, notatnikach, magnesach, broszkach, w różnych kształtach i rozmiarach. Były na nich i  Klimty, nadprodukowane na tego typu rzeczach (znajdują się w co drugiej księgarni), ale przede wszystkim reprodukcje  obrazów z obecnych wystaw. Nie wiem, czy jest inne miejsce, gdzie można sobie zafundować np. notatnik z azaliami Wyczółkowskiego na okładce. Każdej ekspozycji czasowej towarzyszy kolekcja akcesoriów. Zaopatrzenie sklepiku jest naprawdę porządne, ludzie krążą  po nim jak muchy wokół miodu. Tylko koszulki wyglądały tak, że pożal się Boże, jakby zostały wyjęte psu z gardła. Może dlatego, że były przecenione. 

Zapomniałabym jeszcze o jednej rzeczy. Dodatkowym atutem Muzeum jest to, że w każdej sali można przycupnąć na ławce, odetchnąć albo zachwycać się dziełami na siedząco, a w holu mamy możliwość wylegiwania się na miękkiej pufie.

Nie dało się niestety wylegiwać pod palmą, więc ślę pozdrowienia z Buenos Aires na stojąco.


Pretekstem do wycieczki było podpisywanie z wydawnictwem Edipresse Książki umowy na moją powieść Odcienie czerwieni. A intensywną czerwień pięknie prezentował w Muzeum Jerzy Nowosielski.

J. Nowosielski, Toaleta, ok. 1959 r., fot. MM
Copyright © Marta Motyl