"KochAna" w Krakowie

5/18/2015

"KochAna" w Krakowie


Po podróży miasto przywitało mnie uśmiechniętymi przewodniczkami.

Fot. Kinga Madeja

Obok mnie Kinga Madeja i Ada Lipiarz z Sekcji Psychodietetyki KNP Pragma, studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego, pasjonatki psychologii, główne organizatorki wydarzenia:


W poniedziałek w muzeach można co najwyżej pocałować klamki, więc wybrałyśmy się na spacer. Zrelaksowałyśmy się przy kawie w „Relaksie”. Każde krzesło jest tam z innej parafii, a na ścianie na parterze wisi kolaż z ilustracji wyciętych z PRL-owskich magazynów. Parę lat temu po mojej wizycie w klubie Kitsch runęły schody. Kinga obawiała się, co się stanie ze schodami w jej ulubionym miejscu, bo wydają się dość niestabilne. 
Gdzie spacerowałyśmy? Zaskoczę Was, bo po rynku i nad Wisłą, ale w Krakowie trzeba tam spacerować, nie ma mowy, żeby tam nie spacerować i ja się z tym zupełnie zgadzam. Pogoda sprzyjała.


Gdy przewodniczki podrzuciły temat marzeń sennych i surrealizmu, już zapanowała psychoatmosfera. Na barce, w towarzystwie pizzy, dyskutowałyśmy m.in. o hipnozie. Tzn. pizza nie raczyła włączyć się w dyskusję. Akcja nie działa się na barce „Basia”, z którą Ada wiąże liczne wspomnienia, a na innej, o dumnej nazwie „Pod Wawelem”. Trajkotałyśmy, słońce grzało w policzki, a we włosach hulał wiatr. Było więc naprawdę romantycznie. Uromantycznione poszłyśmy na Planty. Później dziewczyny odstawiły mnie do hotelu. Umówiłyśmy się po 18:00 i  pojechałyśmy na Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ. Zbliżał się gwóźdź programu i stresowałam się, że mnie przygwoździ. 

KochAna już czekała.

Fot. Aleksandra Hofman

Publiczność też.

Fot. Aleksandra Hofman

Prowadzące i prelegentka w pełnej gotowości.

Fot. Aleksandra Hofman

Stres się ulotnił, "bo nie ludzie słowa, ale słowa ludzi niosą". Na prelekcji opowiadałam m.in. o paranoicznym odchudzaniu i w jaki sposób sprawianie cierpienia ciału jest powiązane z dogłębnym cierpieniem psychicznym. Nie sądziłam, że tak silnie się wzruszę, ale w pewnym momencie zaczął łamać mi się głos. A połamanego głosu nikt w gips nie wsadza, chociaż istniało ryzyko, że rozwyję się jak syrena pogotowia. Opanowałam niebezpieczeństwo, opanowując się. Opowieść przeplatałam cytatami z książki, w tym z zakończenia. 

Fot. Aleksandra Hofman

Poprosiłam, by ci, którzy nie znają całości, a chcą mieć niespodziankę, zatkali uszy. Teraz proszę, by zamknęli oczy. I już jestem poważna, bo poniższy  fragment jest dla mnie szczególny. Stał się zarodkiem powieści, chociaż wylądował na ostatniej stronie. Odnosi się nie tylko do bohaterki, ale do każdej osoby, która odkrywa swoją dwoistość.

„ – Ano, jesteś ważna (Ana to personifikacja anoreksji, przyp. MM). Pokazałaś mi głębię mojego ja. Odsłoniłaś kurtynę i zajrzałyśmy za kulisy. Chciałam krzyczeć, patrząc na to, co tam zobaczyłam. Wciąż we mnie jesteś. Zawsze byłaś? Odkryłam cię podczas odchudzania. Ujawniłaś się jako Ana, ale czy jesteś TYLKO Aną? Mnie jest z tobą dobrze, chociaż zdarzają się kryzysy, jak w każdym związku. Razem spędzamy święta, weekendy… Każdy dzień od tylu lat. Ciebie znam najlepiej, a ty najlepiej znasz mnie. Wzajemnie się uzupełniamy. Jesteśmy dla siebie bólem i pocieszeniem, zagładą i ratunkiem, bezsensem i nadzieją, bezsennością i snem, systemem i anarchistycznym buntem wymierzonym przeciwko niemu. Jesteśmy nienawiścią i miłością. Nie ufam ci do końca, bo kiedyś mnie zabijesz. Jesteśmy wobec siebie w porządku nawet w tym aspekcie. Wiesz… Nasza miłość jest trudna, ja jestem nieprzewidywalna. Zobaczymy, jak się to wszystko ułoży, Ano. Kto wie, może będziemy świętować twój powrót? Na razie nic nie mogę ci obiecać. Jestem przewrotna? Sama mnie tego nauczyłaś”. 

Fot. Aleksandra Hofman

Fot. Aleksandra Hofman

Prowadzące i uczestnicy zadawali mi interesujące pytania, np. czy nie bałam się przyznać, że temat zaburzeń odżywiania jest związany z moim życiem, czy wejście w takie choroby wiąże się z przełomowym wydarzeniem, czy istnieją typy osobowości szczególnie podatne na anoreksję i bulimię, jak traktować bliskich nimi dotkniętych, czy według mnie terapia zawsze jest odpowiednim rozwiązaniem. Cieszę się, że wyszłam spod klosza do czytelników. Podjęliśmy wiele wątków, które zajmują i ich, i mnie. Nie umiem nazwać tego uczucia inaczej niż "wzajemne poruszenie". Jestem za nie wdzięczna. Prawdą jest, że publiczne mówienie dodaje niesamowitej energii. Później jest się nią naładowanym niczym dopiero co wyprodukowana bateria. 

Po dyskusji dostałam bukiet frezji, one zawsze pachną wiosną.

Fot. Aleksandra Hofman


Następnie pokierowałyśmy się na Kazimierz. Dołączyła do nas Ola, dobrze zapowiadająca się i bardzo sympatyczna fotografka. Razem z tymi, którzy rozsiedli się przed lokalami, oddychałyśmy ciepłym powietrzem jasnej nocy. Próbowałyśmy wyłowić słowa z ogólnego gwaru. W uszy wpadało też pobrzękiwanie gitary. Po 21:00 tylko w niewielu miejscach chcieli nas nakarmić, za to wszędzie chcieli nas napoić. Zza rogatki nadeszła pomoc w postaci nowego przewodnika. Chwiał się, ale niezachwianie przekonywał nas, że jest znawcą kulinariów: 
- Gdzie wy chcecie iść, dziewczyny?! Błagam! Jakbyście zobaczyły ich kuchnię - skrzywił się jak Magda Gessler na widok karalucha - to byście tam nie poszły! Ja widziałem i nie idźcie tam! - panikował dalej, jakby nasze żołądki były jego żołądkiem. - Idźcie TU. Zaufajcie mi, pracowałem po knajpach. 
Wylądowałyśmy w restauracji, której ani nie obrzydzał, ani nie polecał i wcinałyśmy znakomite sałatki. Podejrzewam, że uszy trzęsły mi się jak królikowi. Po ścianie piął się bluszcz. Czekałam, aż wylecą z niego ćmy, ale nic z tego. Jedynie mała muszka potrząsała przezroczystymi skrzydełkami.

Na zakończenie cudownego dnia.

Fot. Kinga Madeja

Drinki wyglądały i smakowały tak samo wspaniale. 

Żeby było trochę sztuki, nie tylko kolory drinków, dzieło ze ściany hotelu. I mój cień gratis.

Fot. MM

Pobyt był na tyle udany, że nawet taksówkarz, który odwoził nas we wtorek rano na dworzec, był przystojny. I dobrze się z nim plotkowało. Miałam trochę czasu do odjazdu, więc tradycyjnie należało wypić kawę. Nie wiem, czemu taką radość sprawia oglądanie własnego imienia na styropianowym kubku....

Fot. Kinga Madeja

Fot. Ada Lipiarz

...ale zaczęłyśmy to rozważać na tyle bujnie, że spóźniłabym się na pociąg. Poza tym w mojej kawie pływał biały łabędź. Taki malutki.

Fot. MM

Jeszcze raz bardzo dziękuję organizatorkom i uczestnikom spotkania za tak wspaniałe przyjęcie, przepływ myśli i emocji. Dziewczyny włożyły całe serca, żeby wszystko się udało i żebym dobrze się czuła. Kraków zawsze miło mi się kojarzył, ale teraz kojarzy mi się jeszcze milej i mogę słodzić, póki starczy cukru.

Fot. MM
Podróż z Myszą i Pończoszanką

5/17/2015

Podróż z Myszą i Pończoszanką


Pociągami najeździłam się co niemiara. Dworzec Łódź Fabryczna poznałam wzdłuż i wszerz. W okresie licealnym i na początku studiów keczup z monstrualnych hamburgerów nie raz, nie dwa lądował mało malowniczą plamą na najnowszych dżinsach. Wierzyłam w taką wróżbę, że jeżeli rano zobaczę jednego z dworcowych tubylców, któremu nadałam wdzięczny przydomek „Landryn” („Landryn! Lepkie twe ciało/Landryn! Słodki twój zapach” – śpiewały, nomen omen, Brudne Dzieci Sida), to przez cały dzień będę miała szczęście. I sprawdzała się. Kiedy dworzec został zamknięty na czas remontu, ułożyłam uroczyste pożegnanie. Niedawno na jego ogrodzeniu wypatrzyłam napis: „ŁKS gotuje pomidorową na grzybach”.

Poniżej: tak to wygląda, ale jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie (podobno).

Fot. MM

Później najczęściej bywałam na dworcu Łódź Widzew. Obecnie, żeby przejść z poczekalni na peron, podąża się gęsiego przez zaczarowaną zagrodę, zagrodzoną żółtymi barierkami. A czego nie mija się po drodze! Są dowcipni panowie w żarówiastych kamizelkach, koparki, ciężarówki, proch i pył, bo tam też trwa remont. Teraz rzadko jeżdżę pociągami, ale jak już mam okazję, obserwuję ludzi. Poniżej: notatki sprzed tygodnia, z podróży do Krakowa.

Dworzec Łódź Widzew. Policjanci jadą incognito, ale ujawniają się, gdy jeden mówi przez telefon: „Panie komisarzu, gratulujemy awansu”. Ledwo kupuję kawę, lecą do bufetu, a ja czuję się jak trendsetterka. Złota myśl kobiety w płaszczu w kropki: „Wszędzie jest pięknie, gdzie nie ma ludzi”. Wydaje się hippiską w tym płaszczu, dzwonach, w chustce na głowie, z opaską z okularów przeciwsłonecznych. Jest po czterdziestce, na pewno. Ściska książkę w czarnej okładce. Nie zauważyłam tytułu, ale w czarnych okładkach zwykle są kryminały. Niewidomy mężczyzna przyznaje się jej, że jego żona czasami idzie bardzo wcześnie do pracy i nie może go nigdzie odprowadzić. Mówi to lekko i naturalnie, bez cienia skargi. Dalej nie słucham, bo idę warować na peronie. Staję przy kratach. Pociąg wjeżdża na peron.

Fragment Lokomotywy Tuwima z ilustracją Jana Marcina Szancera. Źródło

Kiedy wchodzę do przedziału, na moim miejscu leży dziewczyna w szarej bluzie, włosy w mysim odcieniu blond. Na moim miejscu leży więc mysz! Nie będę jej budzić, bo boję się pisku, więc siadam naprzeciwko. Zazdroszczę czerwonej róży. Pierwsza stacja: Tomaszów. Wydaje mi się dość mroczny. Posępne chmury, czaszka na murze, w głowie odtwarzam piosenkę Ewy Demarczyk. Wpisuje się w klimat.



Nie mówcie, że wszyscy jedziecie z nami? Mysz musi się ruszyć. Oddaje mi miejsce. Triumfalnie kładę na nim zeszyt z kotem. Dosiada się gadatliwa dziewczyna, która też ma kota, a nawet całe stado, na torbie z laptopem. Jej kolano puszcza do mnie oczko: akurat w tym miejscu podarły się rajstopy. Jest jeszcze Pani Solarka i poważna studentka w okularach. Tylko, że paznokcie ma niepoważne, seledynowe. Podejrzewam taki układ sił: Pończoszanka będzie ze mną. Nie mylę się. Kiedy częstuje wszystkich winogronami, zachęca mnie, żebym wzięła dużo. A sama bierze się za pisanie na laptopie. Pani Solarka zagłębia się w lekturę, Mysz również. Ja i Seledynowe Paznokcie jak te sieroty, nic nie robimy. Dobra, coś tam jednak robimy, ona zajmuje się trzymaniem torby na kolanach (skórzanej, poprzecieranej listonoszki), a ja wpatruję się w okno, w pola, lasy i krowy, które próbuję liczyć.  Pola są żółte jak na załączonym obrazku, tylko bez takich rusałek.

Fot. Rebeca Cygnus. Źródło

Mysz odgradza się ode mnie płócienną torbą z jeżem. Chwila moment i już odkłada książkę, i kima według swojego zwyczaju. Róża więdnie, aż przykro patrzeć. Wyciągam baton z musli. Pończoszanka życzy mi „smacznego”, drugi raz potwierdzając, że jest po mojej stronie. Jest chuda, ma włosy ścięte na pazia, czarną sukienkę przed kolana z białą krawatką i ze złotymi guzikami. Patrzę na jej żylaste ręce, gdy przerzuca notatki. W oko wpada mi nazwisko Iwaszkiewicza. A baton poucza: „Myśl pozytywnie, żyj pozytywnie, a świat odpowie ci tym samym”. Uwielbiam batony, gdzie wszystko jest ze sobą posklejane; nie wiadomo co, z czym i jak.

Mysz, ten potarganiec jeden, dalej śpi. Znów mijamy krówska wylegujące się na polu. Pończoszanka stuka na laptopie z wyjątkowym zacięciem  i nie bierze ode mnie gumy do żucia, którą ją częstuję. Jest  mi trochę przykro, chciałam się odwdzięczyć za winogrona. Pani Solarka ma głębokie i szkliste spojrzenie. Z nią i z Pończoszanką rozmawiam kilkanaście minut przed przyjazdem na stację Kraków Główny. Tematem wiodącym są tanie loty, a później Anglicy, którzy chcą się wyszaleć na weekendach w Polsce. Jeszcze się nie wyszaleli? Od lat się o tym mówi. Później przerzucamy się na Polaków, którzy zagranicą też chcą się wyszaleć. Dochodzimy do wniosku, że na urlopach ludzie szaleją i wysiadamy.

Relacja z Krakowa będzie w kolejnej notce. 
Kwiaty Holandii

5/14/2015

Kwiaty Holandii


Uwielbiam Jedwab Róż Europy. Ostatnio piosenka znów nie dawała mi spokoju. „Kwiaty Holandii” z jej tekstu rozkwitały w mojej głowie i układały się w bujne bukiety z obrazów malarzy holenderskich i flamandzkich.

Podczas tworzenia podobnych kompozycji artyści korzystali z różnych szkiców roślin. Łączyli je ze sobą w taki sposób, by wypadły jak najciekawiej. Płótna odnosiły się do motywu vanitas - kwiat nie rozwinie się już bardziej. Będzie coraz niżej pochylał płatki, aż zwiędnie.  Jan Brueghel Starszy, Bukiet w glinianym wazonie, ok. 1599-1607. Źródło

Pierwszy raz zwróciłam  baczną uwagę na ostatnią zwrotkę, w której wychodzi na jaw, że podmiot liryczny jest słodyczoholikiem (chyba na głodzie). Pomyślałam o kolejnym powiązaniu z malarstwem - z przedstawieniami, na których stoły uginają się od jedzenia. Postanowiłam zilustrować cały utwór obrazami Holendrów i Flamandów. Świetnie pasowały do niego typowe dla nich wątki: oprócz martwych natur są to m.in. sceny rodzajowe, polowania, płótna marynistyczne. Tytułowy jedwab skojarzył mi się z bladą, nieskazitelną cerą sportretowanych kobiet. Spójrzcie na efekty mojego eksperymentu, przeprowadzonego pół żartem, pół serio.

Ofiaruję mojej dziewczynie 
Z kwiatów Holandii utkany 
Szlafrok, w którym utonie 

Rembrandt, Saskia jako Flora, detal, 1634 r. Powłóczysta kreacja kobiety przywodzi na myśl obszerność szlafroka. Z góry przepraszam wszystkie ówczesne wykwintne damy. A modelka i tak jest urzekająca. Źródło

Całkiem niezły posiłek, jaki 
Konsumuje lubieżnie co wieczór 

Clara Peeters, Martwa natura ze srebrno-złotą paterą,  obraz nie datowany (malarka tworzyła w latach 1607-1621). Długo nie mogłam zdecydować się na obraz do tych wersów, ale wiewiórka-łakomczuszka okazała się bezkonkurencyjna.  Źródło

W ciepłych dekoracjach pokoju 
Przy świecach i przy koniaku 
A nad sobą mam jej loki 
Tak, tylko ona, jak jedwab 

Gerard Terborch, Lutnistka i kawaler, ok. 1658 r. Gra na instrumentach odnosi się do gry miłosnej. Źródło

Ofiaruję mojej dziewczynie 
Wszystkie kwiaty Holandii

Ambrosius Bosschaert, Bukiet kwiatów w wazonie, 1618 r. Źródło

Jeśli będzie trzeba ukradnę 
W nocy przy księżycowej pełni 
A potem wycisnę z nich soki 
Przyprawię kalifornijskim winem 
I zanurzę się z moją dziewczyną 
Po kolana, po pas, po szyję 

Rembrandt, Autoportret z Saskią, 1635 r. Radość i czułość, emanujące z tego obrazu, wpisują się w atmosferę piosenki. Źródło

Lubię jej farbowane rzęsy 
Piegi i policzki blade 
Lubię kiedy miękko ląduje 
Ona zmysłowo na mojej twarzy 

Tak, tylko ona, jak jedwab 

Ofiaruję mojej dziewczynie 
Holandii morskie owoce

Bartholomeus van der Ast, Martwa natura z muszlami, ok. 1640 r. Źródło

Wraz z nimi podejrzane przygody 
Bez pieniędzy dzikie podróże

Willem van de Velde Młodszy, Krajobraz morski, 1653 r. Źródło

Skrawek wszystkich tajemnych wycieczek 
Sam w słowa ubieram doskonałe
Resztę stanowi moja dziewczyna 
Tylko ona jest jak jedwab 

Lubię jej... 

Tak, tylko ona, jak jedwab 

Ofiaruję mojej dziewczynie 
Rodzynki, krewetki, mandarynki
Palcami obejmę jej skronie, gdy na stole płonie węgierski puchar 
Duży w polewie czekoladowej, w nim orzechy mrożone 
Jesienna niepogoda, a my na przekór tej sytuacji 
Idziemy bezwiednie, zbieramy jagody, one narzeczone bitej śmietany

Willem Claeszoon Heda, Śniadanie z plackiem jagodowym, 1631 r. Bohaterowie piosenki na pewno upiekli ciasto i kosztowali je, patrząc na szarugę za oknem. Co za przyjemność! Zuzanna lubi kasztany tylko jesienią, a im wtedy  najbardziej smakują jagody. Źródło

Jak gdyby nigdy nic, ponieważ kiedy spotkają się nasze dłonie 
Ja się nie boję, ty się nie boisz, ono się nie boi 
Popołudnie próbuje nas gonić, biegniemy szybciej szczęśliwi w pogoni

Paul de Vos, Scena polowania.  Nikt nie czuje szczęścia podczas tej pogoni, ale jest nadzieja, że ucieczka się uda. Źródło

Moja dziewczyna, tak tylko ona jak jedwab jest nieskażona 

Uwielbiam powyższe porównanie. Moim zdaniem ten wers jest najlepszy z całego tekstu - nie tak wymyślny jak inne (w wymyślności kryją się pułapki!), a oszczędny, wymowny i poruszający. Łączę go więc z obrazem o podobnych cechach. Najbardziej znanym, ale i najszczególniejszym. Johannes Vermeer, Dziewczyna z perłą,  1665 r. Źródło


Surrealistyczna wycinanka

5/08/2015

Surrealistyczna wycinanka

    
Obrazy Karoliny Matyjaszkowicz  ujawniają, jak wiele wspólnego mają surrealizm i polska sztuka ludowa. Artystka powraca do raju utraconego, w którym przenikają się natura i metafizyka, a ich energia silnie oddziałuje na ludzi.

Skierki, 2013 r.

Karolina Matyjaszkowicz wypracowała własny język malarski. Sądzę, że jej prace składają się z trzech warstw. Pierwsza jest plastyczna. Tworzą ją farby akrylowe, pokrywające różne powierzchnie: płótna, płyty wiórowe, sklejki, tkaniny. Artystka upraszcza płaskie formy i wydłuża je. Rezygnuje z perspektywy. Wiele obrazów przypomina nizinny krajobraz, z rozmysłem podzielony na części. Rytmiczna powtarzalność kształtów i kolorów, aranżowanie z nich harmonijnej całości upodabnia dzieła także do łowickich wycinanek. Te skojarzenia nie są przypadkowe. Malarka pochodzi z Łowicza. Inspiruje się tamtejszym pejzażem, rzemiosłem, strojami, ozdobami wnętrz.

W magicznym lesie, 2014 r.

Cechy prac, które wymieniłam i zainteresowanie autorki sztuką etniczną przywodzą na myśl kubizm. Jednak kubistyczne kształty często są przytłaczające, a obrazy Matyjaszkowicz odznaczają się lekkością i dynamiką. Wrażenia potęgują intensywne, rozwibrowane barwy. Artystka dobiera je, łączy i równoważy z wyczuciem znakomitej kolorystki.

RODZICE, OPOWIADAJCIE DZIECIOM SWOJE SNY

Wieszczki łowickie, 2014 r.

Druga, symboliczna warstwa dzieł odnosi się do słowiańskich wierzeń, mitologii, podań i demonologii ludowej. Sądzę, że zawierają one surrealistyczne cechy - elementy realne i wyobrażone nie są odrębne, lecz wpływają na siebie i dopełniają się. Teoretycy surrealizmu uważali, że rzeczywistość i urojenie, życie i śmierć, przeszłość i przyszłość oraz inne tradycyjne antynomie nie muszą być pojmowane jako przeciwstawne. Racjonalistyczno-empiryczna wizję świata uzupełniali elementami, jakie znaleźli w skarbcu podświadomości. Zdaniem Krystyny Janickiej - autorki publikacji poświęconej surrealizmowi – „(…) świat sennych wizji i dziennych spostrzeżeń, podświadomych motywacji i świadomych realizacji, świat marzenia i świat działania – stanowi dla surrealisty system naczyń połączonych (…)”[1]. Z wymienionego systemu instynktownie korzystali artyści ludowi. Wyróżnikiem twórczości Matyjaszkowicz jest zestawianie folkloru z awangardą. 

Panny Łąkowe, 2013 r.

Artystka świadomie wykazuje postawę intelektualną i duchową bardzo bliską surrealizmowi. Podobnie do jego przedstawicieli prezentuje świat funkcjonujący na prawach, które ustanawia wyobraźnia. W barwnych ogrodach jej obrazów skierki huśtają się na giętkich łodygach. Nagie Panny Łąkowe tańczą porwane ekstazą. Kochankowie wyznają sobie miłość pod czarodziejskim drzewem i zamieniają się w kwiaty. Demony szepczą do ucha tajemnice wieszczkom. Wszystkie istoty pożądają witalnej energii. Żadnej nie zagraża cień śmierci. Czas stanął w miejscu. Malarka przyznaje, że urzeka ją „Świat, który z jednej strony jest taki nierealny, ale momentami zdaje się być bardziej prawdziwy od samej rzeczywistości”[2]. Kiedy poznaję jej dzieła, mam wrażenie, że podglądam sen, który wymknął się śniącej. Jest niepohamowany i dziki, napełniony wolnością i zmysłowością. Odrasta coraz dalej od ziemi niczym bujne pnącza roślin. Pozwala wzlecieć jeszcze wyżej, na skrzydłach ptaków. W taki sposób rozwija się w umysłach tych, którzy go zobaczą.

Kometa, 2014 r.

Matyjaszkowicz z rozmysłem posługuje się środkami wyrazu, eksplorując zarówno podświadomość własną, jak i zbiorową.  Zdaniem Carla Gustava Junga najgłębsze podkłady podświadomości tkwią w dziedzictwie kulturowym. Symbole i mity, przetwarzane przez sztukę od wieków, dostarczają wiedzy o człowieku. Obecne są w nich obrazy i pojęcia wspólne dla całej ludzkości, czyli archetypy. Artystkę pasjonuje myśl jungowska. Swobodnie używa nie tylko składników kultury i tradycji ludowej. Sięga też do dziedzictwa sztuki. Podziwia malarzy, którzy są obdarzeni fantastyczną wyobraźnią, m.in. Hieronima Boscha, Petera Bruegela, Celnika Rousseau, Marca Chagalla, Fridę Kahlo, René Magritte’a, Maxa Ernsta. Szczególnie jednak ceni przedstawicieli sztuki prymitywnej i naiwnej. Przemawia do niej koncepcja znaleziona w biografii jednego z nich, Teofila Ociepki. Według jej autora, Andrzeja Banacha,  osoby niezwiązane z kulturą oficjalną mają silniej rozwiniętą wrażliwość. Lepiej kontaktują się więc z podświadomością zbiorową, wyczuwają problemy współczesności oraz odczytują przyszłość. 

Na działalność artystki wpłynęła również rodzina, której członkowie posiadali talenty plastyczne. Zaszczepili w niej zamiłowanie do sztuki i kształtowali wyobraźnię. Po ukończeniu łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych malarka wróciła do rodzinnego Łowicza. Wtedy kultura ludowa nabrała dla niej nowego znaczenia, w pełni ujawniając swoje bogactwo.  

 JEŚLI KOCHASZ MIŁOŚĆ, POKOCHASZ SURREALIZM [3]

Ważnym elementem twórczości Matyjaszkowicz są emocje. Według mnie stanowią trzecią warstwę obrazów. Autorka przetwarza więzi z ludźmi, naturą i kulturą. Na płótnach pozostawia ślady własnych przeżyć. Każde z nich stara się zamienić w wartość. Jej prace są pełne radości i rozkoszy. Jednym ze stale przewijających się tematów uczyniła miłość. Surrealiści traktowali ją jako „magię okolicznościową”, która splata drogi natury i człowieka, ciała i duszy. 

Lipcowe wieczory, 2013 r.

Zakochani bohaterowie obrazu Lipcowe wieczory dosiadają kociego grzbietu.  Spod łap zwierzęcia pierzchają gwiazdy. Czy jest lepszy dowód na "magię okolicznościową"? By w pełni pojąć ostatni poziom dzieł, odbiorca powinien otworzyć się na uczucia, które pojawią się podczas obcowania z nimi. Nie uciekać od wspomnień, aktualnych doznań i własnej fantazji. "Myślę, że przez długi czas ludzie będą odczuwali potrzebę powrotu do prawdziwych źródeł tej rzeki, która wypływa z ich oczu, kąpiąc w tej halucynacji światła i mroku rzeczy, których nie ma" - pisał "papież" surrealistów, Andre Breton. Jeżeli widz nie odbiera dzieł łowickiej artystki powierzchownie, a dogłębnie, wówczas czerpie z magicznej rzeki, wypełniając swoje wnętrze tańcem, swobodą i poezją. Czarujące widowisko odbywa się w nim samym. 

Nadchodzi Zmierzch, 2013 r.

Artykuł ukazał się w 19 numerze Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie”. Reprodukcje obrazów pochodzą ze strony: http://matyjaszkowicz.art.pl/. Podczas pracy nad tekstem korzystałam z poniższych materiałów. 
A. Breton, Drugi manifest surrealizmu, w: Surrealizm. Teoria i praktyka literacka. Antologia, teksty wybrał i przełożył A. Ważyk, Warszawa 1973, s. s. 125-148.
A. Breton, Manifest surrealizmu, w: Surrealizm. Teoria i praktyka literacka. Antologia, teksty wybrał i przełożył A. Ważyk, Warszawa 1973, s. 55-102.
A. Breton, Surrealizm i malarstwo, w: Surrealizm. Teoria i praktyka literacka. Antologia, teksty wybrał i przełożył A. Ważyk, Warszawa 1973, s. 110-116.
C. Klingsöhr-Leroy, Surrealizm, red. U. Grosenick, przeł. J. Wesołowska, Kolonia 2005.
K. Janicka, Surrealizm, Warszawa 1973.
Karolina Matyjaszkowicz ‘80, http://salonsztuki.net/Artist/show/22 [2 stycznia 2015].
Korespondencja mailowa z artystką.



[1] K. Janicka, Surrealizm, Warszawa 1973, s. 54.
[2] Karolina Matyjaszkowicz ‘80, http://salonsztuki.net/Artist/show/22 [2 stycznia 2015].
[3] Śródtytuły są hasłami z papillons – ulotek, które tworzyli i rozprowadzali surrealiści.
[4] A. Breton, Surrealizm i malarstwo, w: Surrealizm. Teoria i praktyka literacka. Antologia, teksty wybrał i przełożył A. Ważyk, Warszawa 1973, s. 115. 
"Kolonia karna"

5/07/2015

"Kolonia karna"




Po południu odebrałam od kuriera "Kolonię karną" Tomasza Jastruna. Jest to powieść o tym, jak poezja upojnych chwil z ukochaną/ukochanym zamienia się w prozę małżeńskiego życia. A od wyznań przechodzi się do wyzwisk i podejrzeń o zdradę (uzasadnionych czy nie... to odrębna kwestia). "Dzieci nasze kochane" wytrwale dostarczają kolejnych problemów. Małe: robią harmider i bałagan, duże: narkotyzują się albo głodzą. A nad tym wszystkim unosi się duch psa sąsiadów, otrutego w księżycową noc. Powaga i absurd, brutalna szczerość i liryzm łączą się nie w jednej opowieści, a w dwóch: Jego i Jej. Miałam okazję redagować tę książkę, jest to ładnie określone jako "opracowanie literackie". 


Czuję się dumna z efektów współpracy z autorem. Zachęcam Was serdecznie do lektury! 
Poniżej nota wydawnicza:

"Wszelkie podobieństwa do waszego małżeństwa nie są przypadkowe.
Boleśnie szczera i zwykła opowieść o miłości.

Powieść Tomasza Jastruna to wnikliwa analiza związku, prawda o nas samych, o tym, jak zmieniamy się w relacji z drugim człowiekiem. Zaczyna się jak każda historia miłosna: od pasji, erotycznych uniesień, niewyobrażalnej tęsknoty za drugą osobą, obawy, czy partner tak samo kocha, czy równie mu zależy. Po namiętności przychodzi pora na bliskość i intymność ciał i dusz. Potem ciepło ustępuje rutynie i przeradza się w niechęć. Wszystkie, kiedyś urocze przyzwyczajenia, śmiesznostki partnera stają się przykre i nieznośnie irytujące. Jak to możliwe, że on tak bardzo się zmienił? Jak to możliwe, że ona tak myśli, że mówi te wszystkie rzeczy? Jak to się stało, że to, co kiedyś tak kochaliśmy, stało się nienawistne?

Kolonia karna to świadectwo naszych czasów. Wielu czytelników odnajdzie tam siebie i własne małżeńskie przypadki. A też rzeczy, o których rzadko mówi się na głos".
Copyright © Marta Motyl