"Wróci wiosna, baronowo!"

1/28/2014

"Wróci wiosna, baronowo!"


Pomysłowy amant wie, jak pocieszyć stęsknioną, niecierpliwą kobietę, której dni upływają na rozmyślaniach i oczekiwaniu. Koniecznie posłuchajcie wiersza Gałczyńskiego o baronowej, jej adoratorze i zazdrosnym mężu w świetnej, kultowej interpretacji.


Mnie zawsze najbardziej wzrusza i rozbawia kwestia roztaczania opieki nad jamniczkiem, który "<<ziuziu>> krzyczał, łkał i marzł". Przypomniała mi się, gdy dziś obserwowałam jamnika  spacerującego po śniegu (jednak zimno było mu niestraszne - miał na sobie czerwony sweterek). 

Słowa Gałczyńskiego pozwalają przeczekać z uśmiechem nawet najbardziej zuchwałe mrozy. Przyjemniej się je znosi również wtedy, gdy po drugiej stronie zaśnieżonego parapetu kwitną krokusy.

Ukwiecony parapet kuchenny - najlepiej siedzi się przy nim rano z kubkiem kawy

Jasne, że zima ma swoje uroki! Wolę od nich pewność, że ta pora roku pokornie ustąpi miejsca zieleni.

P.S. Wymienione sposoby na przetrwanie zimy przetestowałam na sobie, rodzinie i kilku przyjaciołach. Z pełną odpowiedzialnością potwierdzam ich skuteczność. Gorzej, gdy krokusy zwiędną.
Josephine H. i jej sobowtóry

1/26/2014

Josephine H. i jej sobowtóry


Promienie słońca jeszcze bardziej rozświetliły jasną skórę Josephine H. Kobieta siedziała na łóżku w krótkiej koszulce. W ciszy rozkoszowała się ciepłym porankiem. Obejmowała rękoma zgięte kolana. Jej stopy lekko ugniatały materac. Patrzyła przez okno melancholijnym wzrokiem, jakby tu i teraz przebywała wyłącznie we własnej, wewnętrznej przestrzeni. Należało uwiecznić jej pozę, rozróżnić łagodnie wygiętą linię ramienia od  łuku nóg i światła od cieni na jej ciele. Spięte włosy przybrały inny odcień brązu, niż ciemny kąt przy oknie otwartym na bezchmurne niebo. Pościel na łóżku nie jest biała, pod wpływem działania światła przybiera pastelowe odcienie różu, fioletu i błękitu. Ten moment z życia kobiety, niby podobny do innych poranków, ale niezwykle barwny i liryczny domagał się namalowania. Josephine nie straciła go dzięki obrazowi swojego męża, Edwarda Hoppera. On przedstawił ją w ich nowojorskim mieszkaniu.

E. Hopper, Morning Sun, 1952, źródło

Dzieło stało się punktem wyjścia dla polskiej artystki, Izabelli Gustowskiej. Ona zajmuje się malarstwem, grafiką, fotografią, sztuką wideo i performance, instalacjami. W wielu działaniach łączy różne dziedziny. Od lat jest związana z poznańską ASP. Twórczyni wykorzystała Morning Sun w projekcie Struny Czasu. W Gdańskiej Galerii Fotografii artystka zaprezentowała jego niewielką część. Wystawa 1% Morning Sun – NYC – 1952, Morning Sun – Poznań – 2010, Morning Sun – NYC – 2013 trwała od 11 października do 22 grudnia 2013 r. Składały się na nią trzy ekrany z filmami, fotografie oraz przedmioty-rekwizyty. Na amarantowych ścianach jednej z sal wisiały trzy ekrany.

Fragment ekspozycji, źródło

Na nich wyświetlane były dzieło Hoppera, cytaty z pamiętników jego bohaterki oraz współczesne transformacje jej postaci.

Przetwarzanie intymnego momentu z kobiecego życia pojawiło się w sztuce XIX w., np. w pracach Edgara Degasa. Malarz stworzył wiele aktów kobiet, które dokonują codziennej toalety: czeszą się, kąpią, wycierają.
 
E. Degas, Kąpiąca się, 1886 r., źródło

Nie idealizował modelek, ale pokazał je takimi, jakie są same przed sobą. Ta prawda nie pozbawiła ich uroku, lecz ujawniła jego nowe aspekty. Podobne obrazy określam mianem poezji ciała. Wspominam o Degasie, bo cechy jego dzieł dostrzegam w obrazie Hoppera. Sądzę, że on i Gustowska ujawnili bardziej osobiste momenty z życia kobiety niż impresjonista na jakimkolwiek płótnie. Nostalgia, zaduma, obojętne wpatrzenie Josephine i jej naśladowczyń w jeden, nieznany odbiorcy punkt sprawiają, że ich przedstawienia są zarazem intrygujące i przejmujące. Z jednej strony widz czuje, że uczestniczy w czymś na wskroś intymnym, a z drugiej: nie wie, nad czym zastanawiają się te kobiety. Modelki Degasa – mimo dosłownego obnażenia – również pozostawały tajemnicze, anonimowe. Z kolei anonimowość Josephine z obrazu Hoppera sprawia, że łatwo z niej uczynić „everywomen”. 

Postać tak mocno doświetlona na obrazie amerykańskiego malarza w realnym życiu pozostawała w jego cieniu. Muza, archiwistka i przede wszystkim towarzyszka życia artysty, na przemian kochana i nienawidzona przez niego, sama była twórczynią. Zapewne nieprędko doczekamy się wystawy dzieł, które są uważane nie tyle za jej dorobek, co za kolejną pamiątkę z życia jej męża. 

J. Hopper, Autoportret, 1956 r.

Gustowska potraktowała tę sytuację przewrotnie: wypchnęła Josephine na pierwszy plan. W 2013 r. wytrwale szukała jej sobowtórów na ulicach Nowego Jorku. Kierowała się intuicją. Zapraszała kolejne kobiety do odtworzenia sceny ze "słonecznego" płótna. Oprócz tego dokumentowała je na filmowych taśmach, razem z ich radościami i rozterkami. Ze względu na zbyt małą powierzchnię gdańskiej galerii nie udało się pokazać wszystkich filmów. Okazało się, że szósty zmysł dobrze podpowiedział Gustowskiej, bo wybrane przez nią osoby miały dużą świadomość ciała i poczucie wewnętrznej siły. Cechowała je naturalność, swoboda, rozmarzenie. 

Skan fragmentu ulotki informacyjnej, która towarzyszyła wystawie

Sama Gustowska zaprezentowała się w podobnej stylizacji i pozie, ale trzymała w ręku laptop, na którym wyświetlany był wiadomy obraz.

źródło

Trzy ekrany z różnymi projekcjami sprawiły, że odbiorca nie miał pojęcia, gdzie się znajduje: wewnątrz obrazu Hoppera, w pamiętniku Josephine, w Nowym Jorku z kolejnymi kobietami, czy z Gustowską w Poznaniu. Dodatkowo w przeszklonych gablotach umieszczono przedmioty powiązane z bohaterkami filmów, np. suszarkę do włosów, lusterko, popielniczkę. Już nie wiadomo, co było prawdą, a co snem o Josephine, wykreowanym przez określone osoby. Wystawa 1% Morning Sun nie jest wyjątkiem w działalności Gustowskiej, bo oniryczną atmosferę miały jej wcześniejsze dzieła, np. Sny, Life is a Story, Cichym ścigałam ją lotem. Takie działania artystki przypominają mi zabiegi z prozy Brunona Schulza, gdzie czas i przestrzenie rozpływają się. Odbiorca w ślad za autorem przechodzi z jednych w drugie, ale nie czuje granicy między nimi. Ekrany rozwieszone blisko siebie pozwoliły uzyskać podobne przeżycia. 

Gustowska jest określana jako artystka multimedialna.  Zwykle do dzieł zaawansowanych technologicznie odnoszę się z dystansem. Waham się, czy nowoczesne media nie zagarniają i nie spłycają ich wyrazu. Poznańska twórczyni rozwiała moje wątpliwości, bo mimo wykorzystania w 1% Morning Sun najnowszych rozwiązań ofiarowała odbiorcom nastrojowe, fascynujące opowieści. Dorównała liryzmem dziełu Hoppera. Sprawiła, że Josephine ożyła w każdej osobie, która zobaczyła ekspozycję. W tym wypadku powielanie dzieła innego malarza nie było odtwórcze, a w pełni oryginalne. Gustowska zwróciła również uwagę na to, że w cieniu wielkiego drzewa – wielkiego artysty – trudno było i jest wyrosnąć kobiecie-twórczyni (wystarczy przypomnieć duet Strzemiński-Kobro, w którym oboje artystów było równie utalentowanych, ale to Strzemiński wyszedł na prowadzenie; Kobro niedawno doczekała się należnego jej uznania).  

Małgorzata Taraszkiewicz-Zwolicka, kuratorka wystawy, odpowiednio przedstawiła zamysły Gustowskiej. Pozostały zrozumiałe i przemówiły do wyobraźni odbiorcy. Do gustu nie przypadł mi jedynie sposób wyeksponowania prac. Czy jeżeli sztuka jest rozumiana jako feministyczna, to jej prezentacji „z przydziału” należy się różowe tło, by jeszcze dobitniej zaznaczyć „kobiecość”?  Tak banalny zabieg przywodzi na myśl raczej stereotypowo rozumianą kobiecość z Barbie na sztandarze. Tworzenie różowej enklawy sztuki kobiecej nie jest według mnie odpowiednim rozwiązaniem. Być może wystawą tego typu zainteresują się głównie kobiety i to one poczują wspólnotę z Josephine. Jednak wydaje mi się, że wszechobecny róż wypycha Gustowską z uniwersalnego obiegu sztuki, gdzie liczy się człowiek i jego różne doznania, bez względu na płeć. 
Warstwy farby i duszy. Malarstwo Rafała Kolińskiego

1/05/2014

Warstwy farby i duszy. Malarstwo Rafała Kolińskiego


Uwaga wstępna: na zwierciadlanym blogu pokazywałam  Ewę autorstwa tego artysty. Ona zainspirowała mnie do stworzenia tego artykułu.

Kolińskiego interesuje niedoskonałość człowieka. Bohaterowie jego prac są zdeformowani i niejednoznaczni. Zmagają się z konfliktami w światach zewnętrznym i  wewnętrznym. Ich rozdarcie ukazują nieregularne, spękane powierzchnie obrazów. Na nich kontrastują ze sobą faktury grubych smug farby, nakładanych szpachlą oraz jej cienkich strug, które swobodnie spływają w dół płócien.

Obszary ludzkiej psychiki posiadają rozmaite kolory, kształty, struktury. Cierpienie i destrukcyjne myśli są obrazowane poprzez warstwy czarnej farby.
 
Terra Incognita XII

One pochłaniają kolory z uproszczonej postaci. W dolnej części zagarnia ją ogień. W cyklu Terra Incognita twórca konfrontuje człowieka z zagrożeniami, jakie na niego czyhają. Gdy podda się mrocznym instynktom, ryzykuje, że pozbawią go mocy. Z drugiej strony, doświadczenie „cienia” (jak określił negatywne cechy charakteru Carl Gustav Jung) jest ważnym krokiem w dążeniu do poznania osobowości i ludzkiego charakteru w ogóle.
             
Ewa

Ewa również jest ubrana w ciemną powłokę farby, jak w suknię. Ona składa się

„(…) z wieczoru
który nie chce usnąć
patrzy uparcie
głodnymi oczyma gwiazd”.

Subtelność smutnego oblicza kobiety kontrastuje z ciężką materią sylwetki i tła. Czerń przecinają cienkie, nieregularne, karminowe strugi. Zacieki kojarzą się z krwią. Zdaniem artysty są wyrazem bólu duszy. Ewa wychodzi z roli bohaterki biblijnej. Staje się uniwersalnym symbolem kobiety, która doznała szczęścia raju i udręki wygnania. Odczuwa ją, ale nie krzyczy:

„jestem schrypłym głosem
milczącym głucho
nade mną dni
o wielkich pustych skrzydłach
mijają…” 
(H. Poświatowska, inc. Jestem z upływającej wody, w: Halina Poświatowska. Wiersze, red. P. Marszałek, A. Zasieczny, Toruń 1993, s. 27)

Melancholijny, przejmujący nastrój dzieła współgra z zacytowanym wierszem. Z Ewą wiąże się interesująca historia. Miał jej towarzyszyć Adam, jednak tak się nie stało. Malarz zostawił jej portret w Desio pod Mediolanem, gdzie prezentował go w Willi Tittoni, na wystawie zorganizowanej przez Camaver Kunsthaus. Odkąd się o tym dowiedziałam, dzieło stało się dla mnie jeszcze bardziej dramatycznym wizerunkiem kobiety. Ona została skazana na samotne przebywanie z rozpaczą.

Malarz przetwarza także problem poszukiwania uczuciowej bliskości.

Historie enigmatyczne I. Czarny dyptyk

„Ja to ktoś inny” – stwierdził Arthur Rimbaud. Te słowa korespondują z powyższym dziełem. Jego bohaterowie znajdują się obok siebie, a nie ze sobą. Chociaż są stworzeni z tej samej materii, pozostają odlegli i obcy.

Poprzez cykl Historie enigmatyczne Koliński zgłębia zjawiska, jakie znajdują się na styku świata fizycznego i metafizycznego. Pod jego powiekami pojawiają się kolejne obrazy. Na początku nie zna ich znaczenia. Ich sens ujawnia się mu z każdą malowaną plamą. Artysta nie ogranicza się tylko do biernego odtwarzania wizji. Zdarza się, że na pewnym etapie malowania przejmuje pełną władzę nad procesem twórczym. Wtedy reinterpretuje, deformuje i nadaje nowy bieg opowiadanej historii. Uważa, że „Każdy gest, każde uderzenie pędzla noszą w sobie potencjał. On może eksplodować nieskończonością doznań: wyzwalać skrajne emocje, odrywać od ziemi lub strącać w najczarniejszą otchłań”. W jego obrazach obecne są żarliwość i pasja.

Metafizyka i pogłębiona refleksja nad człowiekiem są widoczne również w cyklu Koegzystencja. Malarz podejmuje w nim problem konfliktów i wojen religijnych. Obnaża fałsz idei, które tłumaczą zadawanie bólu. Pytania postawione w tytułach prac nie pozwalają na spokój. Obrazy także go pozbawiają.

Koegzystencja. Kto jest twoim bogiem?

W powyższym dziele twórca osiągnął wrażenie ruchu. Kształt, który wypełnia górną i środkową część obrazu, przypomina konia. On staje na tylnych nogach, uniesiony szaleństwem albo paniką. Artysta wyraził jego gwałtowność dzięki zbudowaniu głównej formy na osiach diagonalnych. Jej struktura nie jest jednolita. Ona rozpada się i ujawnia swoje barwne „wnętrze”. Czerń zakłócają grube pociągnięcia w zimnych tonacjach stalowego błękitu, indygo, beżu, różu; ocieplone pomarańczami, czerwieniami, brązem. Z ciemnego kształtu spływają cienkie zacieki czerni, bieli, szarości. Niektóre są wyraźnie oddzielone od pozostałych, a inne łączą się ze sobą. Koliński nie daje decydującego głosu przypadkowi. On nigdy nie jest bezcelowy. Wie, do czego mu będzie potrzebny – np. do dynamizacji całości. Równie rozwibrowana jest poniższa praca.

Koegzystencja. Gdzie jest twoja dusza?

Wiele obrazów artysty jest nasyconych emocjami i grozą, które wydobywają się z zamalowanych powierzchni. Jego mistrzami są m.in. Jan Lebenstein, Antonio Tapies, Alberto Burri, Tadeusz Kantor. Tak jak oni, interesuje się ekspresyjnymi właściwościami materii. Wzorami dla niego są także wybitni portreciści psychicznych stanów: Lucian Freud, Jenny Saville, Axel Pahlavi.

Malarz stworzył również cykle poświęcone dysydentom oraz artystom, którzy stracili życie na skutek wojen i opresji ustrojów totalitarnych. Pochyla się w nich nad człowiekiem postawionym w obliczu trudnych okoliczności. Porywa go prąd historii. On niesie go ku decyzjom, jak zachować się podczas konfliktów, których jest przymusowym świadkiem. 

Dysydenci. Guillermo Farinas

Zaprezentowany mężczyzna jest Kubańczykiem. Był więziony przez komunistyczny reżim za działalność opozycyjną przez jedenaście lat. Wielokrotnie przeprowadzał strajki głodowe w sprzeciwie wobec polityki władz i łamania praw człowieka. Po jednym z nich, który trwał 135 dni (podjął go, by wesprzeć żądanie uwolnienia więźniów politycznych) został odznaczony przez Parlament Europejski Nagrodą Sacharowa.

Mimo, że Koliński zajął się portretami osób publicznych, to nadal najbardziej porusza go „milczący heroizm tych, którzy w nieskończonych rzędach stoją poza piedestałem”. Sformułowanie artysty skojarzyło mi się z utworem Zbigniewa Herberta Ze szczytu schodów. Poeta opisał w nim trzy grupy społeczne. Pierwszą z nich stanowią osoby posiadające władzę. One stoją na szczycie schodów. Pozostają obojętne na problemy drugiej grupy, czyli rządzonych, znajdujących się na dole. Trzecią sferą są zbuntowani. Pragną zdobyć schody i obalić dotychczasowy porządek. Jednak gdy to zrobią, to – paradoksalnie -  wejdą w role znienawidzonych osób ze szczytu schodów. Malarza ciekawią przeżycia człowieka z tłumu: everymena, który zagubił się pośród sprzecznych idei. Nie potrafi już jednoznacznie zdefiniować wolności, miłości, piękna. Poprzez jego postać Koliński formułuje kolejne pytania egzystencjalne. Jednocześnie pozostawia każdemu odbiorcy wolne pole do interpretacji dzieł.  

Nota biograficzna: Rafał Koliński jest absolwentem Wydziału Tkaniny i Ubioru Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi oraz Wydziału Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Fascynuje go tkanina unikatowa, sztuka papieru, instalacja, rzeźba. Jednak to w pracach malarskich wyraża się najczęściej i najpełniej. W 2012 roku prezentował obrazy na wystawach międzynarodowych w Broadway Gallery w Nowym Jorku (Global Projects: Artists at Home and Abroad), Casa Batlló w Barcelonie (Barcelona Showcase 2012) oraz w Genewie, podczas  IV Park Art Fair International. W III edycji tego festiwalu otrzymał wyróżnienie honorowe. Jego dzieła odwiedziły także Daimler-Chrysler Services w Berlinie, Instytut Sztuki w Sienie, Galerię La Chimera w Lecce, VII Międzynarodową Wystawę Sztuki w Acquasparcie i jej VIII edycję w Desio-Monza. W kraju były prezentowane w Warszawie (w 2007 r. w Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej), Łodzi (wielokrotnie, m.in. w Centralnym Muzeum Włókiennictwa, Łódź Art Center, Bałuckim Ośrodku Kultury „Rondo”) oraz Krośnie (m.in. na wystawie indywidualnej Terra Incognita  w galerii Piwnica PodCieniami w 2010 r.). Twórca współpracuje z  Camaver Kunsthaus International (www.camaver.it), TouchofArt (www.touchofart.eu), ModąNaSztukę (http://modanasztuke.pl/) oraz Galerią Sztuki Współczesnej „Desa” w  Łodzi.

Fotografie obrazów otrzymałam od artysty. Jego wypowiedzi, których użyłam, pochodzą z naszej korespondencji mailowej. 
Żar tropików

1/03/2014

Żar tropików


źródło

Zobaczyłam tę fotografię i zakochałam się w niej. Spodobał mi się pomysł autora, kolory, tatuaże modelki, przewrotny humor. Wszystkie elementy grają ze sobą. Zdjęcie jest oszczędne kompozycyjnie, lecz dzięki wzorom i wymowie - upojne. To określenie wiąże się z nadmiarem. Można je też rozumieć jako przesyt wrażeń, doznań, obrazów. 

Skończyłam czytać Generała w labiryncie Gabriela Garcii Marqueza, czyli opowieść o  ostatnich miesiącach życia Simona Bolivara. Wycieńczony fizycznie i psychicznie bohater musi pogodzić się ze stanem swojego organizmu. Chudnie, ma ataki uporczywego kaszlu, problemy żołądkowe, cierpi na bezsenność. Odgania lekarzy i niechętnie daje sobie pomagać. Zachowuje siłę ducha i godność w każdej sytuacji, nawet, gdy na jego oczach rozpadają się dzieła i plany, jakie poczynił. 

W swojej podróży ku krańcowi życia wspomina towarzyszy broni, przyjaciół, kochanki i wrogów. Odwiedza miejsca kampanii wojennych, zwycięstw i klęsk. Państwa, którym zapewnił niepodległość, pogrążają się w chaosie. Niepokorną osobowość, odważnego stratega i kreatora dosięga przymus pogodzenia się z nieuchronnością losu i niespodziankami, jakie ten kolejny raz mu przyszykował. Raz się im poddaje, by za chwilę znów walczyć. Nadzieja opuszcza go w ostatniej chwili i wtedy wstrząsa nim „(…) oślepiająca, objawiona przed chwilą prawda, że szaleńcze miotanie się między chorobą a złudnymi marzeniami dobiega właśnie kresu. Reszta była ciemnością”. Cały proces odchodzenia Bolivara jest równie przejmujący, jak te zdania.

Marquez skupił się nie tylko na psychologii postaci. Bardzo spodobały mi się opisy scenerii, egzotycznej natury, które nie wdzierały się namolnie w akcję i nie zatrzymywały jej. Były nieodłącznym elementem powieści, dodawały jej smaku.

Wybrałam tę okładkę jako ilustrację, bo ma surrealistyczne cechy (źródło)

Takie lektury budzą wiele wzruszeń, ale też lęk przed tym, co nieuchronne i przed bezsilnością różnego rodzaju, nie tylko tą ostateczną. Jeżeli dzieło mnie nie poruszy dogłębnie, nie walnie mną o podłogę – jestem chora, a do tego znudzona. Kiedy poruszy i walnie – też jestem chora, ale wtedy chociaż nie stoję w miejscu. 

Tęsknię za zielenią. By wpis nie był zbyt smutny, przyda mu się niepoważna towarzyszka, wycinanka. Poprawiła mi humor, gdy ją tworzyłam:


Kiedy  tak sobie żeglujemy po różnych krainach, pokażę Wam moje symbole odchodzenia „starego” i witania „nowego”. 31 grudnia 2013 roku zapełniłam ostatnią kartkę kolejnego  Dziennika. Napis z jego okładki: „Jeśli pożeglujesz pod wiatr, popłyniesz pod prąd, to uwierzysz w niemożliwe!” dodawał mi sił przez wiele miesięcy. Z dniem 1 stycznia 2014 roku w moje życie wszedł nowy zeszyt. 


Przy wybieraniu notatnika na zapiski zdaję się na impuls, nie zastanawiam się zbyt długo. Dopiero, gdy wróciłam z przedświątecznych zakupów, porównałam obie okładki: na jednej płynął statek,  na drugiej widać port. Czary-mary! Mówiłam już, że intuicja to dobry doradca?

Kolejny port przed nami, burze i piraci nam niestraszni, czyli płyniemy w 2014, ahoj!
Copyright © Marta Motyl