Damą być

12/18/2013

Damą być



Sfotografowałam tę wystawę, gdyż prezentuje ona zimowe trendy dla dam. Jeżeli chcesz być jedną z nich, przyjrzyj się dokładnie i zapamiętaj moje wskazówki.

  1. Unikaj błahych płaszczy. Gardź zgrzebnymi kurtkami puchowymi. Szykowna kobieta nosi futro od 1 listopada do 21 marca. Oczywiście sztuczne, bo elegantka nie przyczynia się do cierpienia niewinnych istot (i nie zadziera z ekologami).
  2. Jedynym nakryciem głowy adekwatnym do Twojej pozycji jest kapelusz z koronką.
  3. Już teraz poszukaj odpowiedniego przebrania na karnawał. Odreaguj ograniczenia z dzieciństwa, gdy każdy bal spędzałaś w różowej sukience księżniczki (do tego donaszałaś ją po starszej siostrze). Obecnie zdajesz sobie sprawę, że wieżę na szklanej górze wzniósł Ci patriarchat. Zamanifestuj, że jesteś gotowa negować zachowania narzucane Ci przez płeć kulturową: wybierz strój muszkieterki, torreadorki lub dandyski.
  4. Do osób, które śpią w bawełnie, przychodzą sny równie pospolite, jak ona. Ty kładź się do łóżka w zmysłowej satynie (niezależnie, z kim, zresztą sama też).  
  5. Leniwy poranek nie zwalnia Cię z obowiązku bycia kobietą inteligentną i zadbaną. Dzięki szlafrokowi w kwiaty już przy śniadaniu wyjawisz swoje upodobanie do poezji, np. swobodnie nawiążesz do utworu „Wróci wiosna, baronowo” Gałczyńskiego.
  6. Kup różową narzutę z frędzlami. Jest niezastąpiona w trudnych sytuacjach. Przyda się, by zakryć bałagan podczas odwiedzin niespodziewanych gości. Przykryjesz się nią, kiedy komornik zabierze Ci futra.
  7. Zamiast choinki ubierz w bombki równie zieloną żabę. Niech dodaje Twojemu mieszkaniu dizajnerskiego sznytu i zaświadczy o Twoim niebanalnym poczuciu humoru.
  8. Kiedy maskotka Ci się znudzi, wspaniałomyślnie podaruj ją dziecku, obojętnie, czy swojemu, czy cudzemu.
Skręt kiszek a bycie swag

12/09/2013

Skręt kiszek a bycie swag


Dzisiaj poszerzałam horyzonty i ćwiczyłam elokwencję z grudniowym „Glamour”. Przebrnęłam przez kilka stron reklam i zrobiłam rundkę po najmodniejszych miejscach stolicy. Oprowadzał mnie oryginalny egzemplarz torebki Louis Vuitton. Autorka artykułu fotografowała go w każdym punkcie, jaki z nim odwiedziła. Gościł m.in. w atelier Gosi Baczyńskiej, podczas „małego shoppingu” na Mysiej 3, na wykładzie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Proszę! Nie należy powierzchownie oceniać stylistek i rozpowiadać, że pasjonują je wyłącznie trendy. Szkoda, że nie dowiedziałam się, o czym był wykład. Najważniejsze, że MSN jest modnym miejscem i należy w nim bywać (ul. Emilii Plater 51). Jak ci się nie spodoba, fundnij sobie coś dobrego na pocieszenie – „20:30. Chwila wytchnienia w restauracji…” (M. Siniło, Stacja Warszawa, s. 32)

Ciekawe, czy w menu mieli najmodniejsze banany (źródło
Rozdwojenie i poruszenie: "Persona"

12/05/2013

Rozdwojenie i poruszenie: "Persona"


Najwspanialsze są dla mnie dzieła, które przynoszą „niezdrowe” podekscytowanie,  przyprawiają o ścisk żołądka i nie pozwalają zasnąć. Dzięki Personie Ingmara Bergmana znów czuję, że żyję. Chciałabym na zawołanie odtwarzać różne sceny filmu. Niby nic prostszego przy obecnym poziomie techniki, dostępności sprzętu itd. Jednak mam na myśli inny sposób odtwarzania, bez zastosowania jakiegokolwiek urządzenia, możliwy w każdych warunkach, bo potrzebuję do niego jedynie pamięci. Niestety, ona zwykle funduje mi odbiór jak ze starej kasety wideo.

Obraz jest mało wyraźny, taśma się zacina, scena się urywa, śnieży. Dostaję przeprosiny za usterki, ale po co mi one, gdy pragnę jakości Ultra HD! A gdyby pójść dalej, w taką „jakość”, że kiedy tylko zechcę zamieniałabym się w wybraną aktorkę, wyglądała i poruszała się jak ona, wygłaszała jej kwestie identycznym tonem? Persona porusza przecież problem przemiany. Norma i obłęd, aktywność i bierność, lustrzane odbicie i przeciwieństwo, wsparcie i walka: okazuje się, że pierwsze ewoluuje w drugie bez trudu (i odwrotnie). 

źródło

Charakterystyczna cecha filmu to podwójność. Jego głównymi bohaterkami są dwie kobiety, aktorka Elisabeth Vogler (Liv Ullman) i pielęgniarka, Alma (Bibi Andersson). Spotykają się w szpitalu. Elisabeth trafia tam, gdyż przestaje mówić.

 Uwielbiam ten kadr, uważam go za przepiękny. Sala szpitalna jest surowa, prosta, zgeometryzowana – „twarda”. Miękkie, pofałdowane tkaniny kotary i koszuli nocnej spływają w dół. Nieruchoma postać, zamknięta w swoim wnętrzu, wpatruje się w ekran telewizora. Za moment przestraszy się, lecz nie wydobędzie z siebie krzyku (źródło)

Przyczyny zamilknięcia tkwią w psychice. Aktorka wyraża ciszą wewnętrzny bunt. Pielęgniarka podziwia swoją pacjentkę, postrzega ją jako uduchowioną artystkę, dba o nią z oddaniem i czułością.

źródło

Ich relacja przenosi się ze szpitala na grunt prywatny, gdy zgodnie z zaleceniem lekarki trafiają do domu nad morzem. Pobyt w nim ma podziałać na aktorkę terapeutycznie i sprawić, że przerwie ciszę. Alma otwiera się przed nią, opowiada jej nawet intymne przeżycia. Ze wzruszeniem przyznaje, że Elisabeth jest pierwszą osobą, która naprawdę jej słucha. Osoba leczona zamienia się w leczącą.

Najbardziej przejmujące są nocne zwierzenia (źródło)
 
Kobiety zbliżają się do siebie. Alma dostrzega podobieństwa między nimi (albo pragnie je widzieć).

Co wpływa na atmosferę? Liczy się spojrzenie, sposób rozchylenia ust, gest odgarnięcia włosów. Za chwilę dłoń zsunie się z głowy (źródło)

Najsłynniejszy kadr. Za dużo słów odbiera tym zdjęciom moc. Cisza też jest potężnym środkiem wyrazu (źródło)

Jeden niedomknięty list zaburza ich bliskość. Jego nadawczynią jest aktorka. Druga bohaterka wiezie go razem z całą korespondencją do miasta. Nie napiszę, co działo się, kiedy wróciła z poczty: jeżeli nie widzieliście, zobaczcie, koniecznie! Bergman mistrzowsko buduje napięcie. Przedstawiona historia, psychologia postaci, kadry - wszystkie te elementy są pełne, nasycone, ale nie przeładowane. Wystarcza zbliżenie na twarze i kilka słów, bym nie mogła ruszyć się z wrażenia i wykonała podobny gest:

źródło

Dwie osoby skazane na siebie i ich zmienna relacja stworzyły nieograniczone pole do przeżywania i dla wyobraźni. 

źródło

W wielu recenzjach przewija się pomysł, że „Persona” jest historią JEDNEJ kobiety. Moim zdaniem zaletą tego filmu są podobne niedopowiedzenia. Nie potrzeba efektów specjalnych, ani 3D, bo i tak trudno oderwać oczy, a jeszcze trudniej odzyskać spokój.
Czekoladowy Mikołaj a kwestia designu, czyli wrażenia z Łódź Design Festival

12/01/2013

Czekoladowy Mikołaj a kwestia designu, czyli wrażenia z Łódź Design Festival


Główne hasło tegorocznej edycji festiwalu: It’s all about humanity, uznałam za sprzeczność zanim zobaczyłam wystawy. Dla mnie pojęcie humanitaryzmu wiąże się z altruizmem i bezinteresownością. Design uważam za połączenie funkcjonalności, estetyki i mechanizmów właściwych ekonomii. Guy Debord, autor Społeczeństwa spektaklu, postawił w tekście m.in. tezę, że ekonomia i spektakl rozwijają się dla producentów, albo same dla siebie, nigdy zaś dla dobra społeczeństwa. Uważam ją za trafną. Nie istnieją humanitarne przedmioty, bo projektanci dostosowują je zarówno do potrzeb ludzi, jak i rynku.

Kreowanie sztucznego zapotrzebowania na kolejne produkty nie rozwiązuje problemów społecznych, lecz tworzy nowe. Byłam ciekawa, czy ekspozycje zmienią moje podejście. Festiwal został podzielony na kilka części: Program Główny: It’s all about humanity”, make me!, must have, wystawy towarzyszące Strefę Miasto. Wystawy trwały od 17 do 27 października. Centrum Festiwalowe mieściło się na ulicy Targowej 35.


Na ekspozycjach towarzyszących swoje oferty wystawiły m.in. Ikea i Philips. Koncerny nie nabrały mnie, że działają w imię szczytnych celów. Nadal sądzę, że dla nich liczy się przede wszystkim zdobycie i utrzymanie jak największej liczby klientów. Hasło must have, pod którym prezentowane były trendy na rynku, ugruntowało mnie w przekonaniu o obłudnym wykorzystaniu idei humanitaryzmu. Tą pewnością zachwiały przedmioty stworzone przez młodych projektantów (make me!). Oni postawili na pomysłowość w rozwiązywaniu realnych problemów. Jedna z nich, Nina Woroniecka, przeznaczyła dla współczesnego nomady materac, stół, dwa stołki, regał, lampkę, pudełka na rzeczy osobiste. Wszystkie te elementy łatwo jest zmontować, a przy przeprowadzce w inne miejsce składa się je skrzyni.


Uznałam, że ostateczny „wyrok” na temat festiwalu wydam wyłącznie na postawie głównego programu. Na nim skupię się w dalszej części tekstu. Składał się on z trzech części. Najsłabszą z nich była Food. Design. Humanity. Jej kuratorzy, Sonja Stumerer i Martin Hablesreiter pragnęli udowodnić następujący frazes: jedzenie jest obiektem estetycznym. Tekst kuratorski głosił, że potrzeba projektowania pożywienia towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Organizatorzy przewidzieli więc, że biorą na warsztat banał. W czasie, gdy blogi kulinarne i programy telewizyjne poświęcone gotowaniu są tak popularne, jak nigdy dotąd, nie ma nic bardziej wtórnego, niż prezentowanie hasła „wzornictwa żywności”. Kuratorzy przygotowali trzy stoły, na których pogrupowali produkty dostępne w sklepach i na targowiskach. Ich konfiguracje miały zaskakiwać. Brokuły były więźniami za drutem kolczastym. Chleb stał się tortem. Warkocze pieczywa zaplatały się we fryzury na głowach manekinów.


Podobne żarty uznałabym za nowatorskie, gdybym żyła przed II wojną światową. Wówczas na pomysł nadawania znanym przedmiotom nowych znaczeń wpadli dadaiści, a surrealiści poszukiwali „cudowności” w rzeczach codziennego użytku. Ich koncepcje przewijały się później przez pop-art i inne nurty dwudziestowiecznej sztuki. „Każdy produkt spożywczy da się rozpatrywać pod względem formy, koloru, znaczenia” – krzyczała wystawa, ale nie wniosła niczego nowego w pojmowanie estetyki jedzenia.
Stumerer i Hablesreiter argumentowali, że stoły są wariacją na temat refektarzy klasztornych, a nakrywające je białe obrusy nawiązują do ołtarzy. Każdemu stołowi towarzyszyło określone hasło. Jak pompa, to na całego, więc jednym z nich była „wieczność”. Na poświęconym jej stole, odnoszącym się do celtyckiego grobowca, ułożono dwa szkielety.


By zapewnić zmarłemu ekwipunek na przyszłe życie, do grobu wkładano różne przedmioty (podobnie, jak w wielu innych kulturach). Do nich odnosiły się starannie poukładane produkty. Chętnie przyszłabym na seans spirytystyczny i podpatrywała karmienie głodnych dusz. Szkoda, że organizatorzy nie przewidzieli takiej możliwości i nie postawili na słowiańską tradycję „dziadów”. Ironizuję po to, by udowodnić, że do tej wystawy z powodzeniem da się przyłożyć wiele innych koncepcji w celu nadania jej sensu. Dla mnie ona była pusta, mimo nagromadzenia rzeczy. Pobudziła wyobraźnię, owszem, makabrycznymi skojarzeniami. „Wieczność” spędzona z grupą kościotrupów zajadających bajgle byłaby nieznośna. Szkoda, że kuratorzy nie włożyli im w klatki piersiowe serc z piernika. Według organizatorów produkty jadalne miały wzbudzać wesołość lub pożądanie. Mnie rozśmieszył kicz koncepcji, a rzędy Mikołajów z czekolady wzbudziły żądzę, by odrąbać i pożreć ich słodkie głowy.

Przejadłam się frazesami i żeby spalić kalorie, udałam się do Miasta ogrodów, miasta ogrodzeń, wystawy fotografii domów i osiedli w Łodzi i na jej przedmieściach.

fot. J. Matla, źródło

Zdjęcia unaoczniały problem nieodpowiedniego podejścia do kształtowania przestrzeni. Kuratorzy (Dorota Jędruch, Dorota Leśniak-Rychlak, Agata Wiśniewska, Michał Wiśniewski, kurator łódzkiej edycji: Kacper Kępiński) postawili m.in. pytanie: „Czemu miasto rozlewa się bez planu, a dom na przedmieściu stanowi w swej obecnej formie karykaturę pierwotnego ideału kontaktu z naturą?”. Nawiązali nim do nośnego tematu (w głośnej Wannie z kolumnadą Filip Springer opisał m.in. estetyczne horrory rodem z ogrodzonych osiedli). Ich głos znów nie dodał nowych wątków do dyskusji. Ekspozycja byłaby bardziej interesująca, gdyby obok zdjęć obrazujących „jak jest” pojawiły się propozycje zmian: np. w celach zwiększenia funkcjonalności domów i osiedli, otwarcia na lokalne społeczności, współgrania z miejskim otoczeniem lub naturą. Łódzki festiwal ma ambicje, by pokazywać dokonania młodych projektantów. Szkoda, że nie mogli dać popisu kreatywności w takim zadaniu.

Moim zdaniem festiwal uratowała jedna część programu głównego: DEEP NEED. Empatia i projektowanie (kuratorki: Magda Kochanowska i Aga Szóstek). W niej nie było banałów, pompatycznych haseł, rzucania pytań w przestrzeń. Okazało się, że da się stworzyć nowe rzeczy, których zadaniem nie jest pobudzanie konsumenckich zachcianek, ale zaspokajanie realnych potrzeb i pomoc wielu ludziom. Projektanci EzyStove zauważyli, że nadal połowa populacji gotuje na wolnym ogniu. Ich propozycja pozwala przygotować ciepły posiłek bezpieczniej, przy zużyciu mniejszej ilości drewna, ograniczając ilość szkodliwych substancji, które wydobywają się podczas procesu spalania. Produkt jest szczególnie przydatny w najbiedniejszych regionach globu.

Otulak autorstwa Justyny Mach jest ogrzewającym pledem, przeznaczonym dla osób chorych na Alzheimera i cierpiących na inne schorzenia właściwe jesieni życia. Dzięki emitowaniu ciepła przywraca uczucie komfortu i bezpieczeństwa.


Mórimo, instrument sensoryczny, który stworzyła Justyna Zubrzycka, pozwala słuchaczowi odbierać dźwięki każdą komórką ciała. Dzięki niemu melodię odczuwa nawet człowiek z wadą słuchu.


Przedmiotów było o wiele więcej. Ich projektanci potraktowali człowieka z czułością. Odpowiedzieli na problemy trapiące różnych ludzi. Zastosowali nowoczesne technologie w dobrych celach. Minimalistyczne, eleganckie formy utrzymali w jasnych kolorach. Udowodnili, że designerzy nie muszą kierować się wyłącznie mechanizmami rynkowymi. Mój pogląd, że przedmiot nie może być humanitarny, stracił na sile dzięki temu, że wystawa DEEP NEED była bardziej sugestywna, niż pozostałe. Jako jedyna przekonująco tłumaczyła koncepcję społecznego designu. Uwierzyłam w nią, więc mimo wszystko w moim przypadku organizatorzy odnieśli sukces.

Korzystałam z tekstów kuratorskich dostępnych na oficjalnej stronie festiwalu: http://lodzdesign.com/.
Copyright © Marta Motyl